Pokolenie dzieci „Kolumbów rocznik 20”
Urodziłem się w 1948 roku i byłem, jak większość uczestników polskiego Marca 68, przedstawicielem pierwszego pokolenia powojennego, pokolenia synów i córek AK-owców i innych żołnierzy II wojny światowej. Moje pokolenie polskiej inteligencji żyło w cieniu legendy Powstania Warszawskiego, partyzantki, WIN-u i brutalnych represji rządów Bieruta, które dotknęły sporą część naszych rodziców. Byliśmy pokoleniem, które mimo szalenie intensywnej komunistycznej indoktrynacji w szkole, zawsze miało w tyle głowy pamięć, której komuniści nie zdołali wymazać.
Mój dziadek ze strony matki, płk „Leonard”, Leonard Wawrzyniec Żaczkowski, był podczas powstania komendantem Korpusu Bezpieczeństwa Państwowego, takiej powstańczej policji, pilnującej porządku i prowadzącej obozy jenieckie dla pojmanych przez powstańców Niemców. Był także członkiem władz krajowych konspiracyjnego PPS. Po kapitulacji powstania musiał udawać cywila i nie wychodzić razem z wojskiem (AK), bo wiedział, że niezależnie od tego, kto go zidentyfikuje, Niemcy czy Sowieci, to grozi mu kula w głowę (od jednych za KBP, od drugich za KBP i PPS). Pewien czas po wojnie został aresztowany. Spędził w katowniach UBP i więzieniach 9 lat. Od śmierci uratował go przełom 1956 roku.
Moja mama, Danuta Łozińska (rocznik 1920), była hufcową Szarych Szeregów, podczas powstania dowódcą sekcji łączności Radwana. Zaczynała powstanie w stopniu sierżanta, kończyła w stopniu podporucznika AK. Ojciec, Jerzy Łoziński (rocznik 1921) był idealnym konspiratorem. O tym, że był żołnierzem Kedywu (Komendy Dywersji AK) dowiedziałem się po jego śmierci. W domu na temat swych losów okupacyjnych nie mówił kompletnie nic. Pamiętam tylko, że ze Stanisławem Staszewskim („tatą Kazika”) śpiewali dziwna piosenkę o „knajpie morderców’, którym „zamiast butelki marzy się kolba od parabelki”. Jako dziecko nic nie rozumiałem. Dopiero później zrozumiał że to o AK-owcach.
Wspominam o tym dlatego, że moim zdaniem większość dzisiejszych historyków tego okresu zapomina o bardzo ważnym aspekcie młodzieżowego buntu Marca 68, o pokoleniu, które miało już bunt i konspirację wyssane z mlekiem matek, którego żadna indoktrynacja, żadna propaganda nie mogła nakłonić do akceptowania komuny. W 1968 roku mieliśmy po 18-20 lat i pora była „coś zrobić”.
Komuniści nie docenili jeszcze jednego: tego że do młodego buntu przeciw komunie dołączą też ich własne dzieci, wychowywane na zwolenników systemu. W ramach czerwonego harcerstwa, tzw. „Walterowców”, pozwolono im dyskutować, a jak zaczęli dyskutować i myśleć, to wyszło im, że z tą komuną to jest całkiem „nie halo” i im nie po drodze. To z tego środowiska wywiodła się część przywódców Marca 68, część, a nie wszyscy, i oni też nie byli komunistami, jak twierdzi obecnie skretyniała prawica, lecz antykomunistami.
Dzień kobiet
W 1968 roku byłem studentem pierwszego roku Wydziału Matematyki i Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego. Studiowałem fizykę. Na studiach poznałem Krystynę, która była moją pierwszą poważną miłością. Jej koleżanka, wówczas narzeczona mojego kolegi z gór, Henia Mierzejewskiego, była sąsiadką Jacka Kuronia na warszawskim Żoliborzu. Właśnie przez nią, zupełnie przypadkowo, wkroczyłem na pół życia w świat polityki.
Wokół Jacka Kuronia i Karola Modzelewskiego tworzył się wówczas nieformalny krąg młodych ludzi, których później propaganda komunistyczna nazwała „komandosami”. Byłem jednym z najmłodszych z tego kręgu. Miałem dziewiętnaście lat. Działalność tej grupy polegała początkowo na gorących dyskusjach w prywatnych mieszkaniach oraz cichym kolportażu nielegalnych wydawnictw, głównie paryskiej Kultury.
Wydarzenia nabrały tempa pod koniec lutego, kiedy to cenzura zdjęła z afisza „Dziady” Mickiewicza grane w Teatrze Narodowym. Poszliśmy niemal wszyscy na ostatnie przedstawienie i urządziliśmy na nim demonstrację, klaszcząc i gwiżdżąc w odpowiednich momentach. Później poszliśmy pod pomnik Mickiewicza. Ktoś, nie pamiętam już kto, przelazł przez barierkę i złożył pod pomnikiem kwiaty. Chcieliśmy się już rozejść, ale wokół pełno było milicji i tajniaków. Szliśmy więc Krakowskim Przedmieściem, a glina nas stopniowo wyłapywała. Mnie i Krystynie jakoś się upiekło, ale parę osób zgarnęli. Ci zgarnięci dostali później tak zwane „kolegium” i musieli zapłacić jakieś znaczne grzywny. Zrobiliśmy na nich zrzutkę.
To typowy przykład, jak wydarzenia same się napędzają. Jakaś grupa robi w gruncie rzeczy niewinną demonstrację. Następuje przesadna reakcja władz, a po niej reakcja na reakcję. Władza znów reaguje za mocno. I znów mocniejsza reakcja opozycji. Aż dochodzi do otwartego starcia. Tak właśnie było z „marcem 68”.
Bardzo istotny wpływ na te wydarzenia miała trwająca już od pewnego czasu „praska wiosna”. Dzięki niej nie czuliśmy się osamotnieni. Dzięki niej była nadzieja.
W 1968 roku bardzo dużo rzeczy robiłem pierwszy raz w życiu. Na przykład pierwszy raz pisałem hasła na murach. Jeszcze przed wydarzeniami marca pisałem na murach: „Cała Polska czeka na swego Dubczeka” i po czesku: „Dubczek a Svoboda to naša svoboda”. Aleksander Dubczek był pierwszym sekretarzem KPCz, a Ludvik Svoboda prezydentem Czechosłowacji. Dla nas byli symbolami wolności, bo wyłamali się spod rozkazów Moskwy.
Kilka dni po ostatnim przedstawieniu „Dziadów” brałem udział w akcji zbierania podpisów pod listem protestacyjnym do Sejmu. Tego listu z podpisami było wiele egzemplarzy, a część z nich była pisana przeze mnie na maszynie do pisania moich rodziców. Podpisy zbierało wiele osób, w tym Krystyna i moja siostra Magda. Zanosiliśmy te listy z podpisami do mieszkania Jacka Kuronia. Część tych listów musiała później SB-cja zniszczyć. Oglądałem niedawno te oryginalne listy z 1968 roku w muzeum Uniwersytetu Warszawskiego. Listów z podpisami zbieranymi przez Krystynę nie ma. Nie ma też listów z podpisami, które zebraliśmy w Klubie Wysokogórskim.
Skąd ja to wiem? A stąd, że zawsze osoba zbierająca podpisy najpierw sama podpisywała się na górze, by nie dawać komuś do podpisu zupełnie pustego egzemplarza. Bo przecież ludzie zwyczajnie się bali. Komunizm to taki system, w którym za napisanie listu do władz idzie się do więzienia. W muzeum UW jest list z podpisami zaczynającymi się ode mnie, jest zaczynający się od Magdy, a nie ma zaczynającego się od Krystyny (na pewno taki istniał). Nie ma też żadnych listów z nazwiskami większości moich kolegów taterników. A przecież w Klubie Wysokogórskim zebraliśmy ze setkę podpisów, więc powinno być co najmniej pięć listów z samymi nazwiskami taterników – nie ma ani jednego.
„Marzec 68” był jednym z najważniejszych wydarzeń mojego życia. Najważniejszych oczywiście dla mnie. To był czas, w którym musiałem gwałtownie wydorośleć. Prosto ze szkoły średniej, z dzieciństwa, w ciągu zaledwie kilku miesięcy wszedłem w realny świat dorosłych. W świat taki, jaki naprawdę jest: brutalny, niebezpieczny. To był mój wstęp do życia na serio.
Trzeciego marca spotkaliśmy się prawie wszyscy w mieszkaniu Jacka Kuronia. Gomułka przedstawił później to spotkanie w jednym z przemówień jako niemal naradę sztabową spisku. Tymczasem było to zwykłe spotkanie dyskusyjne. Nikt nie przypuszczał wówczas, co się stanie pięć dni później.
Z tego spotkania zapamiętałem pewną refleksję. Patrzyłem na te około dwadzieścia osób w jednym, niezbyt dużym pokoju i skojarzyłem, że była to w tym momencie niemal cała opozycja polityczna w Polsce. I pamiętam myśl: na co my się porywamy? Ponad sto tysięcy milicji i ORMO, ponad dwa miliony członków partii komunistycznej, za miedzą ogromna Armia Czerwona, a tu wyrusza przeciw tej sile dwadzieścia osób, w połowie kobiet, bez broni. Istne szaleństwo. Wyłapią nas, zatłuką, rozwalą, zgniotą jednym palcem, ot tak, od niechcenia i nawet nie zauważą, że coś zgnietli.
Po latach kilkakrotnie opowiadałem to wspomnienie ludziom z różnych zniewolonych krajów, opozycjonistom z Tybetu, z Chin, z Laosu, z Białorusi, ludziom będącym właśnie na takim etapie walki garstki przeciw potędze, i mówiłem, że jest w polityce coś takiego, jak siła bezsilnych.
Opowiadałem też drugi incydent z mojego życia. W 1984 roku napisałem artykuł, w którym dowodziłem, że Związek Radziecki nie przetrwa dziesięciu lat, że musi się załamać, bo przegra z wolnym światem wyścig technologiczny. To był w Polsce ponury czas dekady Jaruzelskiego, pełnej walki władzy reprezentującej okupanta ze społeczeństwem, powszechne poczucie beznadziei. Proponowałem ten tekst kilku redakcjom prasy podziemnej. Nikt go nie chciał opublikować. Fantasta jesteś – mówili – marzyciel. Związek Radziecki nie przetrwał nawet pięciu lat. Moja teza, że w świecie burzliwego rozwoju kraje zniewolone nie mają szans, bo nowoczesną technologię może tworzyć tylko wolny człowiek, sprawdziła się dokładnie. W dzisiejszym świecie każda dyktatura ma klęskę zapisaną w genach, to tylko kwestia czasu.

Bardzo mi się spodobało to autobiograficzne opowiadanie. Pozwala poznać, a nawet przypomnieć tamte komunistyczne klimaty. Poznać dlatego, że z racji wieku na szczęście nie musiałem tak na bieżąco poznawać tego z autopsji. Ale przypomnieć, bo i trochę później te klimaty były wyczuwane. Może nie w sposób aż tak drastyczny.
.
Jedyne co mi się nie spodobało, to relatywizacja ruchów roku 68 na Zachodzie. One miały wprawdzie inny charakter, ale miały jednak niebagatelny wpływ w historii i na kształt dzisiejszej Europy. I drugie, to to porównanie Rumunii z Polską, jako przykład wolności i suwerenności. Z przyczyn czysto geopolitycznych nie można w najmniejszym stopniu porównywać roli Rumunii czy choćby Jugosławii ze strategiczną rolą Polski w teatrze Zimnej Wojny.
W charakterze suplementu:
Sławne to były dzieła, sławne były czasy
A było, jak opowiem — bo wszystko wiem z prasy:
Więc Wyszyński z Kuroniem, przy poparciu Mao
Mieli Żydom zaprzedać naszą Polskę całą
Izrael, w myśl tych planów sięgałby Szczecina
Zaś chłopi z Zamojszczyzny poszliby na Synaj
Naród nasz miał iść w jarzmo żydowskiego króla
Którym byłby Zawieyski, bratanek Kargula
Każdy Żyd miał otrzymać zaraz tytuł lorda
A Niemen mógłby śpiewać tylko, jako Jordan
Do tego każdy student, a zwłaszcza niechrzczony
Miał dostać Mercedesa oraz cztery żony
Dyspozycje w tej sprawie wyszły od Dajana
Via Tokio, Rzym, Biłgoraj, Pułtusk i Tirana
…A jeszcze łotry zdradę umyśliły taką:
Oddać molo w Sopocie Czechom i Słowakom
Do tego łódź podwodną, Pannę z Jasnej Góry
Szczerbiec, żubra Pulpita… i Pałac Kultury
A — jakby mało było takiego wyzysku —
Zabrały nam Pepiczki rekord świata w dysku!
Bauman z Brusem i Baczko — ta podstępna szajka
Pastwiła się nad Polską, jak „czerezwyczajka”
Kazali nam zapomnieć; żeśmy są przedmurze
Kazali nam o Jasiu zapomnieć, Kiepurze
Żaden z nich stydu, żaden z nich sumnienia nie miał
Putrament z Przymanowskim mieli iść na przemiał
Oni na „Dziadach” bili najdłużej oklaski
…A jeden z nich miał w domu „Dzieła wszystkie”, Hłaski
A znowu Kołakowski, jak jeszcze był młody
To Stalina całował w rumiane jagody
A Stalin mu na lody dawał i na kino
I razem gryźli pestki i grali w domino
Natomiast Kisielewski, jak z prasy wynika
Jest synem naturalnym studenta Michnika,
Który do rewolucji wiernie służył carom
I miał sześcioro dzieci z carycą Dagmarą
Tacy to byli ludzie, dzieła takie, czasy
A było, jak rzekłem, bo wszystko wiem z prasy
Natan Tenenbaum
Dzieki, piekny i potrzebny tekst. Przypominac trzeba. Bo dekownicy lubia mieszac w historii.
Całkowicie zgadzam się z pierwszym i ostatnim akapitem. Tak myślimy dziś, ale wówczas? Pisał pan kiedyś, panie Krzysztofie, o Antku Macierewiczu noszącym koszulkę z Che( albo po prostu mówiącym o Che jako swoim idolu, mogłem coś pomylić, przepraszam). To znaczy, że wtedy nie wszyscy byliśmy w stanie te sprawy odróżniać. Ja nie odróżniałem, a przecież byłem już poważnym facetem lat 16. Wydawało się, że na całym świecie (bo i USA z falą antywojenną trzeba by tu zaliczyć) młodzież występuje przeciw „reżimom”. To było autentyczne odczucie i wielu z nas to tak odbierało. Mało – właśnie to poczucie „wszechświatowej wspólnoty” było czymś co napawało optymizmem, dodawało odwagi, pozwalało szybciej określić się. A że dziś, jako nieco starsi chłopcy, widzimy to już inaczej? Cóż, trudno od 18 – 20 latków wymagać dogłębnych politycznych analiz. Ja tam przyznaję się, że bardziej kierowało mną wtedy serce, niż rozum.
Ma Pan rację. Wiele dzisiejszych ocen to typowe myślenie ahistoryczne. Myśmy byli nie tylko młodzi, ale i żyliśmy w zamkniętym kraju z cenzurą i nahalną propagandą. Dziś wiem, że wpojono nam na przykład całkowicie fałszywy obraz wojny wietnamskiej. Myśmy wtedy myśleli, że był sobie wolny szczęśliwy Wietnam, na który bez powodu najechali wredni Amerykanie. Wiem dziś, że Komunistyczny Wietnam Północny napadł na Wietnam Południowy, któremu dopiero po 4 latach wojny przyszli na pomoc Amerykanie. Nam zrobiono wówczas taki mętlik w głowach, że uważaliśmy agresora za ofiarę, a sojusznika napadniętych za napastnika. Ale to wiem dopiero teraz. Tak samo w tamtym czasie nie wiedziałem, podobnie jak Macierewicz (który dziś się tego wypiera), że Che nie był „krysztalowym rewolucjonistą”, tylko typowym komunistycznym zbrodniarzem. Tak samo, dzisiejsza prawica, która nie rozumie, że młodzi ludzie, za czasów Gomółki, nie mieli dzisiejszej wiedzy o komunie, myśli ahistorycznie. Sama natomiast uprawia regularne historyczne kłamstwo bazując na oszczerstwach autorstwa SB o „dzieciach komunistów z KPP” i powtarzając inne idiotyzmy. Jest cała grupa pseudohistoryków, którzy nie rozumieją, że to, co ktoś kiedyś napisał w dokumencie lub artykule nie miusi być prawdą. Tu mój własny przykład: W 1979 roku kierowałem wyprawą w Himalaje. W tej samej dolinie, ale nie na mojej wyprawie, zaginęło dwóch ludzi (moja wyprawa była już w Polsce). Zostałem wysłany przez MSZ na akcję ratunkową i wróciłem na nią do Indii. W tym czasie, gdy byłem w Indiach, pewien paszkwilant ze Sztandaru Młodych opublikował rzekomy telefoniczny wywiad ze mną (w Warszawie). Miałem nie malże tych ludzi zamordować. Ponoć rozmawiał ze mną przez telefon domowy. Tylko ja wówczas nie miałem w domu telefonu i byłem w Indiach, a w momencie, gdy oni zginęli w Indiach, byłem o 7 tysięcy kilometrów od nich. Było to oczywiste działanie na zamówienie SB. W 2012 roku zostało to wyciągniete przez prawicowe portale, bo trzeba było mnie opluć też na zamówienie polityczne, tylko nie komunistów, a kaczystów. Ta prawica z jedenj strony pluje na komunę, a z drugiej uważa za prawdę wszystko, co komuna pisała. Dlaczego ten pacan z komitetu jakiegoś tam uważa, że wszyscy komandosi to byli Żydzi i partyjni? Bo Gomółka tak twierdził, a Gontarz, Kąkol i inni podobni tak pisali.
Przypomniał mi Pan atmosferę tamtego okresu. Faktycznie, młodzi (choć nie tylko oni) nie zastanawiają się nad wieloma sprawami, jak choćby nad wspomnianym Wietnamem. Dopiero jakieś zdarzenie zmusza do myślenia. Dla mnie była to wtedy informacja, że północnowietnamscy bojownicy ostrzelali rakietami Sajgon i trafili blisko celu, bo ok. 800m, od ambasady amerykańskiej. Wydało mi się to barbarzyństwem, bo przecież na pewno zabili swoich niewinnych rodaków. Moje rozumowanie spotkało się wówczas z dużym sprzeciwem przyjaciół i znajomych.
Bardzo podatni jesteśmy na propagandę, a szlachetny cel często uświęca nam środki.
Nie mam też przekonania do twierdzenia że „historia to osądzi”. Osądzają historycy, często niesprawiedliwie bądź po prostu niemądrze. Czytam i słucham wypowiedzi uczonych historyków o czasach w których żyłem i nie mogę się nadziwić. Tu już nie chodzi o ocenę faktów, ale nawet same fakty są zupełnie różne.
Przytoczę anegdotę: wzywa Król Gala Anonima i mówi: „Coś ty tam popisał? To nie tak było!”. Na to Gal Anonim: „Ależ Królu, ja jestem historykiem, a tak jak było to każdy głupi może napisać!”.
@Krzysztof Łoziński
Dobre. 😉
Przyszła mi do głowy inna odpowiedź Gala Anonima. Bardziej szczera. „Alez Królu, gdybym napisał całą prawdę, to byś mnie Królu natychmiast wysłał na głowy ścięcie”.
Pamiętam też pierwsze „niezgodności” w postrzeganiu serwowanego mi świata. W liceum obowiązkowo korespondowaliśmy z uczniami z ZSRR. Wybierało się jakieś miasto, szkołę i pisało, zawsze ktoś odpowiedział (fajne to było :)) Niektórym, jak np. mnie, to zostawało. Kilka lat korespondowałem z dziewczyną z Samarkandy. Ludzie, żebyście widzieli te oczy! Bogini! Heca zaczęła się w momencie, kiedy chciałem zaprosić ją do nas.Cyrk z zaproszeniami, jakieś oświadczenia, kupa papierków i … i tak nic z tego nie wyszło. Zaczęło mnie to dziwić. No bo jak to tak: państwo zaprzyjaźnione do bólu, narody kochają się jak nie wiem co, a odwiedzić się nie można? Dziwaczne, nie? No a potem to już poszło…
Panie Krzysztofie, bardzo dziękuję za tę lekcję historii.
Szkoda tylko, że publikowaną w tak nielicznym gronie.
Jakże to żywe i w kolorycie wierne obrazy. Aż człek się dziwi, że nie czarno-białe te fotografie, po tak wielu latach. Gratulacje. Piękny tekst. Jak niewiele trzeba, by deprawacja wszystko Cenne Człowieka Wrażliwego przerobiła na durne i uporczywe wspomnienia z wojska.
Ale czy Zambrowski- do- komitetu wyznaczył ten dzisiejszy stan? Co komu jest tu do zawdzięczenia?
Historiozofia czerpana z tamtych lat jest zawodna w efektach.
Czy zastanawiał się Pan, skąd w Starszym Pokoleniu (hufcowa SzSz, Kedyw, Korpus akowskiego kontrwywiadu & bezpieczeństwa – wszystko superelita, nie było większego i trudniejszego Bohaterstwa czynu) – – była ta niezwykła siła, determinacja do niezwykłych działań, te rezerwy obrony polskości – tożsamości nienajpierw politycznej?
Dwudziestolecie zwróciło im polskonarodową godność, uważam, i dlatego. Mieli w co wierzyć. Nie, jak dziś, w pozory. Godność to narodowa prowiększościowość.
Nie – selektywna pro-mniejszościowość, jak wszystkie te niedorozwinięte, najpierw czerwone – okupacje umysłów chciały, niszcząc, pauperyzując i zubażając.
Adam Michnik sam wyznaczył poziom antysemityzmu w Polsce. „Wyborcza” była wybiórcza i na pewno zawsze walcząco pro-mniejszościowa. Pułapka pewnego przesadnego zacięcia. Uparcie budowała swe getto świadomościowe, w końcu -jako takie- dobrze rozpoznawalne, na obraz i podobieństwo Autora Uczuć Niższych. Czy nie duży błąd?
Walczył też Bronisław Geremek. Szerzej, strategiczniej.
Daleki jestem od poglądu, że śmierć profesora Geremka była efektem chwilowej nieuwagi Jego samego. Przede wszystkim dlatego, że możliwa do wykonania technika „ów sposób” uczyniła modnym naonczas w Europie. Joerg Haider, austriacki kapitan krajowy o kontrowersyjnych, mocno antyżydowskich poglądach zginął (być może ? w odwecie MOSSADu) tuż – zaraz potem. Niewidzialny front: Duże plany.
Tak samo Martin Schulz z centralnym sterowaniem Europy: cieszył się, biedny, że (nareszcie) może ostrzegać przed całkowitym załamaniem -wkrótce- Europy Unijnej: ZA duże plany.
A pomysły z przeprogramowaniem Mercedesa są stanowczo nie do amatorskiego wykonania. To może być para poczciwych, miłych emerytów, jadąca za wybranym skazanym, lub niechlujny student w wytartych dżinsach i brudnym swetrze: nad zderzakiem swej szybkiej krypy ma mało widoczny, silny nadajnik cyfrowej podczerwieni, taki powiększony pilot jak od kluczy samochodowych działający ze stu metrów, a w podłączonym do niego laptopie – kod pilota wozu tego skazanego i kilka zaprogramowanych dodatków, np. na osobne pełne hamowanie jednego koła. W „odpowiedniej”, dobrze obserwowanej i skalkulowanej chwili wciska guzik – i wóz skazanego z całym impetem ładuje się w czołowe lub skręca w przepaść.
Kaskadowa eskalacja nasilana równo z obydwu stron tych promniejszościowych frontów dorobiła się dziś sporawych potencjałów do czegoś jeszcze znacznie gorszego. Szukamy pasującej, nieżas, historiozofii. Nie żądamy sprawiedliwości?