Krzysztof Łoziński: Cała Polska czeka na swego Dubczeka51 min czytania

Armia twoja mać!

Przed poborem do wojska nie uratowała mnie szkoła. Bo przed tym poborem nic nie ratowało. Brano równo: chorych, uczących się, jedynych żywicieli rodzin. Władza traktowała wojsko jak zastępcze wiezienie. Bo i niewiele ówczesne wojsko różniło się do więzienia. Do przysięgi (6 tygodni) żadnych przepustek. Pierwsza po przysiędze, ale na następną czekałem pół roku. Wszechobecne chamstwo. Człowiek wychowany w kulturalnej, inteligenckiej rodzinie raczej nie jest przyzwyczajony, by zwracano się do niego per „kurwa wasza mać„ i odczuwa pewien dyskomfort. Ale to jeszcze nie jest najgorsza rzecz, do której trzeba szybko się przyzwyczaić.

Kompletne zniewolenie. Nawet po korytarzu nie można poruszać się bez pozwolenia. W tak zwanym okresie unitarnym o samodzielnym wychodzeniu z budynku nie ma mowy. Do tego poniżenie, głupota, władza prymitywów o jakich inteligent nie przypuszczał, że w ogóle istnieją. Jest wiele sposobów gnojenia młodych ludzi: zbiórki kompanii na drzewie, meldowanie się do pieca, mycie kibli szczoteczką do zębów, wiórkowanie podłóg żyletką. Kapral wywala kopniakiem wiadro z wodą. Trzeba zebrać tę wodę z powrotem sznurowadłem i mieć nadzieję, że nie kopnie znowu. Bo co mu tam?

Dla komisji poborowej wszyscy byli zdrowi. Można było nie mieć nogi i też by wzięli. Spotkałem w wojsku chłopaka, który po jakimś wypadku miał uszkodzone ścięgna w kroczu. Nie mógł zrobić większego rozkroku niż 30 centymetrów, ledwo chodził. Wzięto go do wojsk powietrzno-desantowych. Cała kadra chciała się go czym prędzej z tego wojska pozbyć, bo tylko mieli kłopot. Wyszedł ze względu na stan zdrowia dopiero po roku. Inny chłopak miał schizofrenię. Chodził po sali i mówił: „nadają, nadają”, zakładał na głowę torebki po cukierkach, czasem dostawał napadów szału. Łapaliśmy go w koce, wiązaliśmy pasami. Jechał na komisję lekarską i wracał z orzeczeniem: zdolny, kategoria A. Nie wiem dobrze co dalej, bo zostałem przeniesiony. Podobno się powiesił.

Ale i zdrowi nie wytrzymywali. Za mojej wojskowej kadencji (1968 – 71) byłem świadkiem pięciu samobójstw. Na ogół informacja o tym nie wychodziła poza jednostkę. Kadra załatwiała wszystko z rodziną, kłamiąc i kręcąc. W papierach takiego delikwenta po prostu zwalniano do cywila. Były też samookaleczenia. Był ze mną taki Leszek, warszawski cwaniak i urka-burka. Nikt nie przypuszczał, że jest taki psychicznie słaby. Na warcie strzelił sobie w rękę. Stracił dwa palce i w końcu wyszedł, ale nie od razu. Najpierw go wyleczono i zaliczył Gołdap.

Oficjalnie nie było jednostek karnych. Były jednak jednostki szczególnie ciężkie, do których trafiały podpadziochy, w Gołdapi i w Orzyszu. Nie byłem tam, a ci co byli nie chcieli opowiadać. „Przejdziesz Gołdap, przejdziesz Orzysz, to na wojsko chuj położysz” – mówili żołnierze. Było jeszcze OTK (obrona terytorialna kraju). To były zakamuflowane obozy pracy dla cofniętych umysłowo, kryminalistów, zakonników, kleryków. Służba tam trwała krócej – półtora roku, ale polegała na ciężkiej pracy fizycznej. Żołnierze OTK pracowali na torach, na bagnach, kopali okopy. W wojsku nazywano ich Obrona Torów Kolejowych.

W znęcaniu się nad młodymi żołnierzami wspomagali kadrę „głupole” (psychopaci) i „kamikazy” (żołnierze ochotniczej służby pięcioletniej). Żołnierze psychopaci byli znacznie gorsi od kadry. To oni tworzyli najbardziej opresyjne środowisko. To im ciągle lęgły się w głowach jakieś „małpie rozumy”, kocówy, rowerki, „bączki” i gry „w orienta”.
Co to była gra „w orienta”? Na przykład ktoś zasnął, a drugi rzuca w niego hełmem i krzyczy: „orientuj się”. Nie zorientował się. Dostał stalowym hełmem w twarz, krew mu leci. Ale wesoło! Ha, ha, ha! Wszyscy się cieszą.
Istną zmorą byli „kamikazy”. Największe wiejskie prymitywy, najgorsze przygłupy szły na ochotnika na pięć lat do wojska. Mówili im: karabin dostaniesz, mundur, dziewczyny będą szalały, za mundurem panny sznurem, a tu zupełnie inna rzeczywistość – w mordę i musztra. Więc się mścili na innych za swój los.

Człowiek żyjący w normalnych warunkach nie wyobraża sobie, do jakiego stopnia można stępić ludzką wrażliwość. Nie ma żadnej „wychowawczej roli wojska”. Wojsko wyłącznie deprawuje. W czasie konfliktów zbrojnych wszystkie armie świata zabijają bez potrzeby, rabują i gwałcą. Różna jest tylko w nich skala tych zjawisk, a jest tym większa, im bardziej w czasie pokoju rządzi w wojsku „fala”, „głupole” i „kamikazy”.

 

11 komentarzy

  1. bisnetus 08.03.2013
  2. BM 08.03.2013
  3. andrzej Pokonos 08.03.2013
  4. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  5. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • PIRS 09.03.2013
  6. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • bisnetus 09.03.2013
  7. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  8. Anna 09.03.2013
  9. de mowski 13.03.2013