Armia twoja mać!
Przed poborem do wojska nie uratowała mnie szkoła. Bo przed tym poborem nic nie ratowało. Brano równo: chorych, uczących się, jedynych żywicieli rodzin. Władza traktowała wojsko jak zastępcze wiezienie. Bo i niewiele ówczesne wojsko różniło się do więzienia. Do przysięgi (6 tygodni) żadnych przepustek. Pierwsza po przysiędze, ale na następną czekałem pół roku. Wszechobecne chamstwo. Człowiek wychowany w kulturalnej, inteligenckiej rodzinie raczej nie jest przyzwyczajony, by zwracano się do niego per „kurwa wasza mać„ i odczuwa pewien dyskomfort. Ale to jeszcze nie jest najgorsza rzecz, do której trzeba szybko się przyzwyczaić.
Kompletne zniewolenie. Nawet po korytarzu nie można poruszać się bez pozwolenia. W tak zwanym okresie unitarnym o samodzielnym wychodzeniu z budynku nie ma mowy. Do tego poniżenie, głupota, władza prymitywów o jakich inteligent nie przypuszczał, że w ogóle istnieją. Jest wiele sposobów gnojenia młodych ludzi: zbiórki kompanii na drzewie, meldowanie się do pieca, mycie kibli szczoteczką do zębów, wiórkowanie podłóg żyletką. Kapral wywala kopniakiem wiadro z wodą. Trzeba zebrać tę wodę z powrotem sznurowadłem i mieć nadzieję, że nie kopnie znowu. Bo co mu tam?
Dla komisji poborowej wszyscy byli zdrowi. Można było nie mieć nogi i też by wzięli. Spotkałem w wojsku chłopaka, który po jakimś wypadku miał uszkodzone ścięgna w kroczu. Nie mógł zrobić większego rozkroku niż 30 centymetrów, ledwo chodził. Wzięto go do wojsk powietrzno-desantowych. Cała kadra chciała się go czym prędzej z tego wojska pozbyć, bo tylko mieli kłopot. Wyszedł ze względu na stan zdrowia dopiero po roku. Inny chłopak miał schizofrenię. Chodził po sali i mówił: „nadają, nadają”, zakładał na głowę torebki po cukierkach, czasem dostawał napadów szału. Łapaliśmy go w koce, wiązaliśmy pasami. Jechał na komisję lekarską i wracał z orzeczeniem: zdolny, kategoria A. Nie wiem dobrze co dalej, bo zostałem przeniesiony. Podobno się powiesił.
Ale i zdrowi nie wytrzymywali. Za mojej wojskowej kadencji (1968 – 71) byłem świadkiem pięciu samobójstw. Na ogół informacja o tym nie wychodziła poza jednostkę. Kadra załatwiała wszystko z rodziną, kłamiąc i kręcąc. W papierach takiego delikwenta po prostu zwalniano do cywila. Były też samookaleczenia. Był ze mną taki Leszek, warszawski cwaniak i urka-burka. Nikt nie przypuszczał, że jest taki psychicznie słaby. Na warcie strzelił sobie w rękę. Stracił dwa palce i w końcu wyszedł, ale nie od razu. Najpierw go wyleczono i zaliczył Gołdap.
Oficjalnie nie było jednostek karnych. Były jednak jednostki szczególnie ciężkie, do których trafiały podpadziochy, w Gołdapi i w Orzyszu. Nie byłem tam, a ci co byli nie chcieli opowiadać. „Przejdziesz Gołdap, przejdziesz Orzysz, to na wojsko chuj położysz” – mówili żołnierze. Było jeszcze OTK (obrona terytorialna kraju). To były zakamuflowane obozy pracy dla cofniętych umysłowo, kryminalistów, zakonników, kleryków. Służba tam trwała krócej – półtora roku, ale polegała na ciężkiej pracy fizycznej. Żołnierze OTK pracowali na torach, na bagnach, kopali okopy. W wojsku nazywano ich Obrona Torów Kolejowych.
W znęcaniu się nad młodymi żołnierzami wspomagali kadrę „głupole” (psychopaci) i „kamikazy” (żołnierze ochotniczej służby pięcioletniej). Żołnierze psychopaci byli znacznie gorsi od kadry. To oni tworzyli najbardziej opresyjne środowisko. To im ciągle lęgły się w głowach jakieś „małpie rozumy”, kocówy, rowerki, „bączki” i gry „w orienta”.
Co to była gra „w orienta”? Na przykład ktoś zasnął, a drugi rzuca w niego hełmem i krzyczy: „orientuj się”. Nie zorientował się. Dostał stalowym hełmem w twarz, krew mu leci. Ale wesoło! Ha, ha, ha! Wszyscy się cieszą.
Istną zmorą byli „kamikazy”. Największe wiejskie prymitywy, najgorsze przygłupy szły na ochotnika na pięć lat do wojska. Mówili im: karabin dostaniesz, mundur, dziewczyny będą szalały, za mundurem panny sznurem, a tu zupełnie inna rzeczywistość – w mordę i musztra. Więc się mścili na innych za swój los.
Człowiek żyjący w normalnych warunkach nie wyobraża sobie, do jakiego stopnia można stępić ludzką wrażliwość. Nie ma żadnej „wychowawczej roli wojska”. Wojsko wyłącznie deprawuje. W czasie konfliktów zbrojnych wszystkie armie świata zabijają bez potrzeby, rabują i gwałcą. Różna jest tylko w nich skala tych zjawisk, a jest tym większa, im bardziej w czasie pokoju rządzi w wojsku „fala”, „głupole” i „kamikazy”.

Bardzo mi się spodobało to autobiograficzne opowiadanie. Pozwala poznać, a nawet przypomnieć tamte komunistyczne klimaty. Poznać dlatego, że z racji wieku na szczęście nie musiałem tak na bieżąco poznawać tego z autopsji. Ale przypomnieć, bo i trochę później te klimaty były wyczuwane. Może nie w sposób aż tak drastyczny.
.
Jedyne co mi się nie spodobało, to relatywizacja ruchów roku 68 na Zachodzie. One miały wprawdzie inny charakter, ale miały jednak niebagatelny wpływ w historii i na kształt dzisiejszej Europy. I drugie, to to porównanie Rumunii z Polską, jako przykład wolności i suwerenności. Z przyczyn czysto geopolitycznych nie można w najmniejszym stopniu porównywać roli Rumunii czy choćby Jugosławii ze strategiczną rolą Polski w teatrze Zimnej Wojny.
W charakterze suplementu:
Sławne to były dzieła, sławne były czasy
A było, jak opowiem — bo wszystko wiem z prasy:
Więc Wyszyński z Kuroniem, przy poparciu Mao
Mieli Żydom zaprzedać naszą Polskę całą
Izrael, w myśl tych planów sięgałby Szczecina
Zaś chłopi z Zamojszczyzny poszliby na Synaj
Naród nasz miał iść w jarzmo żydowskiego króla
Którym byłby Zawieyski, bratanek Kargula
Każdy Żyd miał otrzymać zaraz tytuł lorda
A Niemen mógłby śpiewać tylko, jako Jordan
Do tego każdy student, a zwłaszcza niechrzczony
Miał dostać Mercedesa oraz cztery żony
Dyspozycje w tej sprawie wyszły od Dajana
Via Tokio, Rzym, Biłgoraj, Pułtusk i Tirana
…A jeszcze łotry zdradę umyśliły taką:
Oddać molo w Sopocie Czechom i Słowakom
Do tego łódź podwodną, Pannę z Jasnej Góry
Szczerbiec, żubra Pulpita… i Pałac Kultury
A — jakby mało było takiego wyzysku —
Zabrały nam Pepiczki rekord świata w dysku!
Bauman z Brusem i Baczko — ta podstępna szajka
Pastwiła się nad Polską, jak „czerezwyczajka”
Kazali nam zapomnieć; żeśmy są przedmurze
Kazali nam o Jasiu zapomnieć, Kiepurze
Żaden z nich stydu, żaden z nich sumnienia nie miał
Putrament z Przymanowskim mieli iść na przemiał
Oni na „Dziadach” bili najdłużej oklaski
…A jeden z nich miał w domu „Dzieła wszystkie”, Hłaski
A znowu Kołakowski, jak jeszcze był młody
To Stalina całował w rumiane jagody
A Stalin mu na lody dawał i na kino
I razem gryźli pestki i grali w domino
Natomiast Kisielewski, jak z prasy wynika
Jest synem naturalnym studenta Michnika,
Który do rewolucji wiernie służył carom
I miał sześcioro dzieci z carycą Dagmarą
Tacy to byli ludzie, dzieła takie, czasy
A było, jak rzekłem, bo wszystko wiem z prasy
Natan Tenenbaum
Dzieki, piekny i potrzebny tekst. Przypominac trzeba. Bo dekownicy lubia mieszac w historii.
Całkowicie zgadzam się z pierwszym i ostatnim akapitem. Tak myślimy dziś, ale wówczas? Pisał pan kiedyś, panie Krzysztofie, o Antku Macierewiczu noszącym koszulkę z Che( albo po prostu mówiącym o Che jako swoim idolu, mogłem coś pomylić, przepraszam). To znaczy, że wtedy nie wszyscy byliśmy w stanie te sprawy odróżniać. Ja nie odróżniałem, a przecież byłem już poważnym facetem lat 16. Wydawało się, że na całym świecie (bo i USA z falą antywojenną trzeba by tu zaliczyć) młodzież występuje przeciw „reżimom”. To było autentyczne odczucie i wielu z nas to tak odbierało. Mało – właśnie to poczucie „wszechświatowej wspólnoty” było czymś co napawało optymizmem, dodawało odwagi, pozwalało szybciej określić się. A że dziś, jako nieco starsi chłopcy, widzimy to już inaczej? Cóż, trudno od 18 – 20 latków wymagać dogłębnych politycznych analiz. Ja tam przyznaję się, że bardziej kierowało mną wtedy serce, niż rozum.
Ma Pan rację. Wiele dzisiejszych ocen to typowe myślenie ahistoryczne. Myśmy byli nie tylko młodzi, ale i żyliśmy w zamkniętym kraju z cenzurą i nahalną propagandą. Dziś wiem, że wpojono nam na przykład całkowicie fałszywy obraz wojny wietnamskiej. Myśmy wtedy myśleli, że był sobie wolny szczęśliwy Wietnam, na który bez powodu najechali wredni Amerykanie. Wiem dziś, że Komunistyczny Wietnam Północny napadł na Wietnam Południowy, któremu dopiero po 4 latach wojny przyszli na pomoc Amerykanie. Nam zrobiono wówczas taki mętlik w głowach, że uważaliśmy agresora za ofiarę, a sojusznika napadniętych za napastnika. Ale to wiem dopiero teraz. Tak samo w tamtym czasie nie wiedziałem, podobnie jak Macierewicz (który dziś się tego wypiera), że Che nie był „krysztalowym rewolucjonistą”, tylko typowym komunistycznym zbrodniarzem. Tak samo, dzisiejsza prawica, która nie rozumie, że młodzi ludzie, za czasów Gomółki, nie mieli dzisiejszej wiedzy o komunie, myśli ahistorycznie. Sama natomiast uprawia regularne historyczne kłamstwo bazując na oszczerstwach autorstwa SB o „dzieciach komunistów z KPP” i powtarzając inne idiotyzmy. Jest cała grupa pseudohistoryków, którzy nie rozumieją, że to, co ktoś kiedyś napisał w dokumencie lub artykule nie miusi być prawdą. Tu mój własny przykład: W 1979 roku kierowałem wyprawą w Himalaje. W tej samej dolinie, ale nie na mojej wyprawie, zaginęło dwóch ludzi (moja wyprawa była już w Polsce). Zostałem wysłany przez MSZ na akcję ratunkową i wróciłem na nią do Indii. W tym czasie, gdy byłem w Indiach, pewien paszkwilant ze Sztandaru Młodych opublikował rzekomy telefoniczny wywiad ze mną (w Warszawie). Miałem nie malże tych ludzi zamordować. Ponoć rozmawiał ze mną przez telefon domowy. Tylko ja wówczas nie miałem w domu telefonu i byłem w Indiach, a w momencie, gdy oni zginęli w Indiach, byłem o 7 tysięcy kilometrów od nich. Było to oczywiste działanie na zamówienie SB. W 2012 roku zostało to wyciągniete przez prawicowe portale, bo trzeba było mnie opluć też na zamówienie polityczne, tylko nie komunistów, a kaczystów. Ta prawica z jedenj strony pluje na komunę, a z drugiej uważa za prawdę wszystko, co komuna pisała. Dlaczego ten pacan z komitetu jakiegoś tam uważa, że wszyscy komandosi to byli Żydzi i partyjni? Bo Gomółka tak twierdził, a Gontarz, Kąkol i inni podobni tak pisali.
Przypomniał mi Pan atmosferę tamtego okresu. Faktycznie, młodzi (choć nie tylko oni) nie zastanawiają się nad wieloma sprawami, jak choćby nad wspomnianym Wietnamem. Dopiero jakieś zdarzenie zmusza do myślenia. Dla mnie była to wtedy informacja, że północnowietnamscy bojownicy ostrzelali rakietami Sajgon i trafili blisko celu, bo ok. 800m, od ambasady amerykańskiej. Wydało mi się to barbarzyństwem, bo przecież na pewno zabili swoich niewinnych rodaków. Moje rozumowanie spotkało się wówczas z dużym sprzeciwem przyjaciół i znajomych.
Bardzo podatni jesteśmy na propagandę, a szlachetny cel często uświęca nam środki.
Nie mam też przekonania do twierdzenia że „historia to osądzi”. Osądzają historycy, często niesprawiedliwie bądź po prostu niemądrze. Czytam i słucham wypowiedzi uczonych historyków o czasach w których żyłem i nie mogę się nadziwić. Tu już nie chodzi o ocenę faktów, ale nawet same fakty są zupełnie różne.
Przytoczę anegdotę: wzywa Król Gala Anonima i mówi: „Coś ty tam popisał? To nie tak było!”. Na to Gal Anonim: „Ależ Królu, ja jestem historykiem, a tak jak było to każdy głupi może napisać!”.
@Krzysztof Łoziński
Dobre. 😉
Przyszła mi do głowy inna odpowiedź Gala Anonima. Bardziej szczera. „Alez Królu, gdybym napisał całą prawdę, to byś mnie Królu natychmiast wysłał na głowy ścięcie”.
Pamiętam też pierwsze „niezgodności” w postrzeganiu serwowanego mi świata. W liceum obowiązkowo korespondowaliśmy z uczniami z ZSRR. Wybierało się jakieś miasto, szkołę i pisało, zawsze ktoś odpowiedział (fajne to było :)) Niektórym, jak np. mnie, to zostawało. Kilka lat korespondowałem z dziewczyną z Samarkandy. Ludzie, żebyście widzieli te oczy! Bogini! Heca zaczęła się w momencie, kiedy chciałem zaprosić ją do nas.Cyrk z zaproszeniami, jakieś oświadczenia, kupa papierków i … i tak nic z tego nie wyszło. Zaczęło mnie to dziwić. No bo jak to tak: państwo zaprzyjaźnione do bólu, narody kochają się jak nie wiem co, a odwiedzić się nie można? Dziwaczne, nie? No a potem to już poszło…
Panie Krzysztofie, bardzo dziękuję za tę lekcję historii.
Szkoda tylko, że publikowaną w tak nielicznym gronie.
Jakże to żywe i w kolorycie wierne obrazy. Aż człek się dziwi, że nie czarno-białe te fotografie, po tak wielu latach. Gratulacje. Piękny tekst. Jak niewiele trzeba, by deprawacja wszystko Cenne Człowieka Wrażliwego przerobiła na durne i uporczywe wspomnienia z wojska.
Ale czy Zambrowski- do- komitetu wyznaczył ten dzisiejszy stan? Co komu jest tu do zawdzięczenia?
Historiozofia czerpana z tamtych lat jest zawodna w efektach.
Czy zastanawiał się Pan, skąd w Starszym Pokoleniu (hufcowa SzSz, Kedyw, Korpus akowskiego kontrwywiadu & bezpieczeństwa – wszystko superelita, nie było większego i trudniejszego Bohaterstwa czynu) – – była ta niezwykła siła, determinacja do niezwykłych działań, te rezerwy obrony polskości – tożsamości nienajpierw politycznej?
Dwudziestolecie zwróciło im polskonarodową godność, uważam, i dlatego. Mieli w co wierzyć. Nie, jak dziś, w pozory. Godność to narodowa prowiększościowość.
Nie – selektywna pro-mniejszościowość, jak wszystkie te niedorozwinięte, najpierw czerwone – okupacje umysłów chciały, niszcząc, pauperyzując i zubażając.
Adam Michnik sam wyznaczył poziom antysemityzmu w Polsce. „Wyborcza” była wybiórcza i na pewno zawsze walcząco pro-mniejszościowa. Pułapka pewnego przesadnego zacięcia. Uparcie budowała swe getto świadomościowe, w końcu -jako takie- dobrze rozpoznawalne, na obraz i podobieństwo Autora Uczuć Niższych. Czy nie duży błąd?
Walczył też Bronisław Geremek. Szerzej, strategiczniej.
Daleki jestem od poglądu, że śmierć profesora Geremka była efektem chwilowej nieuwagi Jego samego. Przede wszystkim dlatego, że możliwa do wykonania technika „ów sposób” uczyniła modnym naonczas w Europie. Joerg Haider, austriacki kapitan krajowy o kontrowersyjnych, mocno antyżydowskich poglądach zginął (być może ? w odwecie MOSSADu) tuż – zaraz potem. Niewidzialny front: Duże plany.
Tak samo Martin Schulz z centralnym sterowaniem Europy: cieszył się, biedny, że (nareszcie) może ostrzegać przed całkowitym załamaniem -wkrótce- Europy Unijnej: ZA duże plany.
A pomysły z przeprogramowaniem Mercedesa są stanowczo nie do amatorskiego wykonania. To może być para poczciwych, miłych emerytów, jadąca za wybranym skazanym, lub niechlujny student w wytartych dżinsach i brudnym swetrze: nad zderzakiem swej szybkiej krypy ma mało widoczny, silny nadajnik cyfrowej podczerwieni, taki powiększony pilot jak od kluczy samochodowych działający ze stu metrów, a w podłączonym do niego laptopie – kod pilota wozu tego skazanego i kilka zaprogramowanych dodatków, np. na osobne pełne hamowanie jednego koła. W „odpowiedniej”, dobrze obserwowanej i skalkulowanej chwili wciska guzik – i wóz skazanego z całym impetem ładuje się w czołowe lub skręca w przepaść.
Kaskadowa eskalacja nasilana równo z obydwu stron tych promniejszościowych frontów dorobiła się dziś sporawych potencjałów do czegoś jeszcze znacznie gorszego. Szukamy pasującej, nieżas, historiozofii. Nie żądamy sprawiedliwości?