Krzysztof Łoziński: Cała Polska czeka na swego Dubczeka51 min czytania

Normalizacja

W języku rosyjskim jest słowo smuta. Smuta to stan psychiczny ludzi, pewien niepowtarzalny nastrój, w który naród rosyjski popadał na tyle często, że wymyślił na jego określenie specjalne słowo. A popadał w ten nastrój z prostego powodu: przynależności do azjatyckiej, a nie europejskiej, tradycji politycznej.

Azjatycka tradycja polityczna sprowadza się w wielkim skrócie do tego, że nie ma w niej obywateli i ich przedstawicieli, lecz jest władza i poddani, a władza tym poddanym funduje w regularnych odstępach właśnie smutę.
Po stłumieniu studenckiego buntu i po operacji „Dunaj” zapanowała w Polsce właśnie smuta – stan apatii, beznadziei, nie myślenia, wegetowania, przeczekiwania…

Prasa donosiła z Czechosłowacji, że „życie się normalizuje”, co oznaczało, że i u nich smuta. Gomułka odprawiał kolejne dożynki. Kręcono serial „Czterech pancernych i pies”, dopasowując dno sztuki filmowej do dna literatury. W radiu leciały audycje dla żołnierzy. Kiedyś zimą wracaliśmy z warty na kompanię, a że był mróz, to jak zwykle chłopcy sobie tęgo na warcie popili wódki z gwinta. W kompanii ktoś włączył radio, z którego rozległo się: „czołem żołnierze, mówi wasz stary wiarus”. To była wyjątkowo wredna audycja i Cygan nie wytrzymał – wywalił w to radio cały magazynek z Kbk-AK, całe 32 sztuki amunicji.

Życie płynęło monotonnie, na piciu wódki lub alpag, grze w karty i odliczaniu dni do cywila. Na festiwalu piosenki żołnierskiej w Kołobrzegu prostytuowali się piosenkarze. Były dwie wredne do obrzydliwości piosenki z tego czasu: „Przyjedź, mamo, na przysięgę” i „Po ten kwiat czerwony”. Wojsko je przerobiło po swojemu. Pierwszą na „prawą mi urwało rękę, przyjedź zobacz twoja krew”, a drugą na „Czechów, co pomoc wzywali, będą żołnierze szukali”. Gdyby autorzy lub wykonawcy tych piosenek chcieli wówczas odwiedzić jakąś jednostkę wojskową, to bym im odradzał, ze względu na wyjątkowo wysokie ryzyko dostania po mordzie.

Były dwa festiwale naszej hańby domowej. Wspomniany już festiwal w Kołobrzegu i Festiwal Piosenki Radzieckiej w Zielonej Górze. Na obu polscy artyści za cenę dostępu do kariery i niemałą kasę uprawiali intelektualną prostytucję. Był jeszcze przez pewien czas Festiwal Piosenki Partyzanckiej w Kraśniku, na którym co roku miały być nowe piosenki partyzanckie. Ten festiwal jednak poległ śmiercią naturalną, bo, jak to określił Maciej Zembaty, nie udało się nałapać odpowiedniej liczby partyzantów.

Dziś piosenka „Po ten kwiat czerwony” przyjmowana jest obojętnie, bo mało kto pamięta, w jakich okolicznościach powstała. Tym kwiatem czerwonym miała być żołnierska krew, przelana ponoć w czasie operacji „Dunaj”. Tyle tylko, że w ramach tej operacji krew przelewali żołnierze nie polscy, lecz sowieccy i nie swoją, lecz bezbronnych cywilów.
Czy polskie wojsko musiało brać udział w tej interwencji? Z całą pewnością nie. Z punktu widzenia operacji wojskowej znikome kontyngenty państw Układu Warszawskiego (Polski, Węgier, NRD i Bułgarii) nie były do niczego sowietom potrzebne. Te kontyngenty nie stanowiły nawet jednego procenta wojsk inwazyjnych. Sowietom udział tych wojsk potrzebny był z powodów politycznych. Chodziło o dwie rzeczy: o to, by wszyscy trochę umoczyli ręce we krwi, co w przyszłości miało uniemożliwić solidarne wystąpienie podbitych narodów, oraz o pokazanie wszystkim, że w sowieckim imperium obowiązuje odwrócona zasada d´Artaniana: jak jeden przeciw Moskwie, to wszyscy przeciw jednemu.
Gomułka, Cyrankiewicz i Jaruzelski bez żadnego problemu mogli odmówić udziału w tym najeździe. Nie groził im sąd polowy, jak kapitanowi W. Najwyżej towarzysze z Moskwy trochę by na nich pofukali i to wszystko. Z całą pewnością nie zrobiliby z tego powodu najazdu na Polskę. Zresztą wiemy, że udziału w napaści odmówił Ceausescu (nie z gołębiego serca, lecz z politycznego kunktatorstwa) i nikt Rumunii nie najechał. Naszym władcom daleko było jednak do odwagi Wodza. Byli małymi, tchórzliwymi sługami okupanta, z którym związali swoje kariery. W grudniu 1970 roku skierowali polskie wojsko przeciw własnemu narodowi. Jaruzelski zrobił to jeszcze ponownie w grudniu 1981 roku, wyręczając okupanta w pacyfikacji własnego kraju.

Przyszło następne lato i moi koledzy taternicy, bracia Wroczyńscy pojechali jak zwykle w Tatry Słowackie, do Doliny Zimnej Wody. W schronisku spotykali się z drobnymi oznakami wrogości ze strony Słowaków, bo oni Polacy, bo polscy najeźdźcy. Pewnej nocy zostali wyrzuceni ze schroniska na deszcz. Za nimi wyrzucono ich rzeczy, które zbierali z kamieni po ciemku i w deszczu. Nie mieli namiotu. Siedzieli do rana ukryci w kosówkach, a jacyś ludzie z latarkami ich szukali. Nie wiadomo, czy ci ludzie mieli dobre, czy złe zamiary, ale woleli nie sprawdzać.

Polscy turyści w Czechosłowacji spotykali się powszechnie z wrogością. To był efekt tego symbolicznego i bezczynnego udziału polskiego wojska w operacji „Dunaj”. Ale przecież o to Breżniewowi chodziło: wszyscy umoczyliśmy ręce we krwi.

W Czechosłowacji, niemal dokładnie w pół roku po inwazji, nocą z 28 na 29 marca 1969 roku, około 500 tysięcy osób wzięło udział w rozruchach skierowanych przeciw okupacyjnej armii sowieckiej. Pretekstem było zwycięstwo reprezentacji Czechosłowacji nad ZSRR na mistrzostwach świata w hokeju. Manifestacje odbyły się 69 miastach. Tłum zaatakował 21 garnizonów radzieckich. Sowieccy generałowie zaczęli grozić Dubczekowi. Oświadczono mu wprost, że może podzielić los Imre Nagya, premiera Węgier, rozstrzelanego po inwazji sowieckiej na ten kraj w 1956 roku. Do tłumienia wszelkiej opozycji przystąpiło już „znormalizowane” czechosłowackie wojsko i milicja.

W rocznicę inwazji, w Pradze, rodzima milicja zabiła dwóch młodych demonstrantów. 21 sierpnia zginęli trzej kolejni. Kilka tysięcy osób aresztowano i bito. Pod koniec roku aż 1526 osób skazano na podstawie dekretu, który podpisał nie kto inny, jak Aleksander Dubczek. Był to początek potężnej fali represji i masowego gnojenia ludzi krajowymi rękami. Uwięziony Bogumil Hrabal zmuszany był do palenia własnych książek. Bezpieka, za pomocą technik fotomontażu, fabrykowała i rozpowszechniała zdjęcia pornograficzne z udziałem niezależnie myślących artystek, piosenkarek, aktorek…

Aleksander Dubczek przestał być sekretarzem KPCz 17 kwietnia 1969 roku. Przez pewien czas pełnił jeszcze inne funkcje, ale i z nich był stopniowo rugowany. Pozbawiony znaczenia pracował fizycznie w fabryce. Do końca uważał się za komunistę. Nigdy nie przystąpił do coraz silniejszej z czasem opozycji. Komunizm z ludzką twarzą, o którym marzył, pokazał twarz Frankenszteina.

W Polsce krążył dowcip, że w czechosłowackiej reprezentacji na Wyścig Pokoju, za czasów Dubczeka jeździł kolarz nazwiskiem Vesely, a za jego następcy Husaka – Poslušny.

 

11 komentarzy

  1. bisnetus 08.03.2013
  2. BM 08.03.2013
  3. andrzej Pokonos 08.03.2013
  4. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  5. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • PIRS 09.03.2013
  6. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • bisnetus 09.03.2013
  7. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  8. Anna 09.03.2013
  9. de mowski 13.03.2013