Krzysztof Łoziński: Cała Polska czeka na swego Dubczeka51 min czytania

Torebka

Wyszedłem z wojska. Musiałem od początku zdawać egzamin wstępny na studia, bo w międzyczasie wydano ustawę specjalnie dla ludzi represjonowanych po „marcu 68”. Po dwóch latach przerwy w studiach uległy unieważnieniu wszystkie nasze zdane egzaminy. Ja byłem na pierwszym roku, więc w sumie niewielka strata, ale niektórych wzięto do woja lub wsadzono z czwartego. Musieliśmy też odbywać „praktyki robotnicze”, bo jako inteligenci mieliśmy uczyć się pracy. Logiczne, wszak inteligent nie pracuje. Czytanie to przecież nie praca. Pisanie też. Może sobie czytać i pisać po robocie. A myślenie to już całkiem nie praca. Przy robocie może sobie taki myśleć, a już najlepiej to niech myśli o robocie, a nie o nie wiadomo czym!

Zacząłem już zapominać o Krystynie. Spotykałem inne kobiety. Prasa podała, że na lotnisku w Tel Awiwie trzech Japończyków, terrorystów z Japońskiej Frakcji Czerwonej Armii, otworzyło ogień do tłumu w hali odlotów. Zginęło kilkanaście osób, zanim napastników zastrzelono. Większość ofiar stanowili Portorykańczycy, ale zginęli też Żydzi.
Ot, taka wiadomość. Jakiś czas później spotkałem przypadkowo dawną koleżankę Krystyny. Powiedziała mi, że ona zginęła w tym zamachu. Nie uwierzyłem, uznałem za fantazję.

Mój ojciec był człowiekiem bardzo ciekawym świata, ale żył w nieodpowiednim do tego kraju. Nie mógł po świecie jeździć, więc przynajmniej kupował w „empikach” zagraniczne czasopisma. Władza dopuszczała na ograniczoną skalę sprzedaż różnych zachodnich kolorowych magazynów, ale po jakimś czasie, już nieco nieaktualnych.

Pewnego dnia przeglądałem kupione przez ojca włoskie czasopismo „Epoka”, ze zdjęciami zrobionymi po tym zamachu na lotnisku. Nie było już na nich ciał ludzi, ale była krew i, jak to zwykle w takich przypadkach, różne pogubione, rozrzucone przedmioty: buty, parasolki, torebki. Patrzę na jedno ze zdjęć i nagle… jej torebka. Nie ma wątpliwości, że ta sama, którą znam. Polska, skórzana torebka, tak zwana konduktorka. Musiałem mieć dziwną minę, bo ojciec spytał, czy coś się stało. Powiedziałem, że nic.

Krystyna nie była jedyną znaną mi osobą, wyrzuconą wówczas z Polski. Wyjechała lekarka, znajoma mojej matki, wraz z dziećmi. Ja wcześniej z tymi dziećmi jeździłem na wakacje. Wyjechał kolega z klasy, a także z pierwszego roku fizyki, Michał Gołaszewski. Moi koledzy ze szkolnej klasy odprowadzali Michała na pociąg bez powrotu, o ironio, na Dworzec Gdański, niecałe 500 metrów od Umchlagplatz.

Do dziś nie wiem na pewno, czy Krystyna rzeczywiście zginęła. Może ta torebka była tylko podobna, może miał ją przy sobie ktoś inny. Odkąd wyjechała z Polski nie nawiązała kontaktu z nikim, kto został.
Za wszystkie bezprawne represje Marca 68, za przestępstwa sądowe, jakimi były wieloletnie wyroki za wyrażanie poglądów, za wypędzenie z Polski tysięcy ludzi i za haniebny udział polskiego wojska w bezprawnej operacji „Dunaj” do dziś nikogo nie postawiono przed sądem.

 

11 komentarzy

  1. bisnetus 08.03.2013
  2. BM 08.03.2013
  3. andrzej Pokonos 08.03.2013
  4. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  5. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • PIRS 09.03.2013
  6. Krzysztof Łoziński 09.03.2013
    • bisnetus 09.03.2013
  7. Jerzy Łukaszewski 09.03.2013
  8. Anna 09.03.2013
  9. de mowski 13.03.2013