Dunaj! Dunaj! Dunaj!
Zostałem przeniesiony do pododdziału liniowego. W kompanii zwiadu mam zapewniać łączność za pomocą radiostacji R 105 D. Stopiątka to cegła wielkości plecaka, ciężka jak cholera (20,5 kg) i o znikomym zasięgu (5 km przy dobrej pogodzie).
Nasze wojsko było wówczas potwornie zacofane technicznie. Amerykańscy marines mieli już radiotelefony w hełmach. A ja mam stopiątkę, swój plecak, automat i trzy magazynki.
W sumie blisko 30 kilogramów. Jak z tym biegać?
W tej kompanii jest lepsza atmosfera, a to za sprawą jej dowódcy kapitana W. Żołnierze go kochają, mówią do niego „Wodzu”. To rzeczywiście kapitalny facet. Wojownik nie z tej rzeczywistości i nie z tej epoki. Dwa metry chłopa, zawsze czysty mundur, sprężyste ruchy, czerwony beret zawadiacko zsunięty na ucho. Dba o żołnierzy, nie daje ich krzywdzić, imponuje szaleńczą odwagą. Wódz nie musi podnosić głosu. Jego rozkazy są święte.
Obok, w pierwszym batalionie, jest wszystko odwrotnie. Ale tam rządzi major M, pseudonim „Gula”, wiecznie pijany, rozchełstany prymityw. Szefem jednej z kompanii jest sierżant K., pseudo „Drewniany Hitlerowiec”, sekretarz partii, znawca regulaminów i miłośnik „musztry pojedynczego żołnierza” o każdej porze doby.
Jestem w psychicznym dole. Krystyna mnie zostawiła, wyjechała do innego kraju, nawet nie wiem, do którego. Nie mam nawet jej zdjęcia. No i gdzie ja jestem? W jakim strasznym otoczeniu. Nasz romans trwał krótko, ale był szalenie intensywny. Byliśmy razem codziennie, bez przerwy, od rana do wieczora, a tu wystarczyło półtora miesiąca, by mnie rzuciła. „Bo męska rzecz być daleko, a kobieca wiernie czekać„ – śpiewa Alicja Majewska. O nie, szanowna pani. Nieprawda. Wszyscy chłopcy, którzy poszli ze mną do wojska mieli dziewczyny lub żony. Po roku nie miał żaden. Nie jestem wyjątkiem, ale czy musiała mnie porzucić tak szybko? Nie mogę się z tym pozbierać.
I to jest kolejna prawda o wojsku. Izolacyjna służba wojskowa powinna być zabroniona jakąś konwencją. W wolnym kraju nie ma potrzeby izolować żołnierzy od ich kobiet i rodzin, od społeczeństwa. Nie ma potrzeby niszczyć ludziom życia. Człowiek zdradzony, w warunkach pozbawienia wolności nie może przestać cierpieć, dokąd jej nie odzyska. Gdyby był wolny, doszedłby do siebie po kilku miesiącach.
8 kwietnia, dokładnie miesiąc po naszym wiecu na uniwerku, który dał początek „wydarzeniom marcowym”, sowiecki marszałek Greczko podpisał dyrektywę GOU/1/87654, nakazującą rozpoczęcie operacji „Dunaj” – uderzenia wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Decyzja została opóźniona o cały miesiąc, z powodu naszego polskiego „marca”. Spokój w Polsce był sowietom potrzebny do uderzenia na Czechy, bo z powodów geograficznych właśnie z Polski musiały wyruszyć główne siły inwazyjne.
To wszystko wiem dzisiaj z opracowań historycznych, ale wówczas myślałem, że jest dokładnie odwrotnie. Myśmy w marcu wierzyli, że dzięki temu, co dzieje się w Czechosłowacji, władza i u nas nieco zmięknie. Że mamy jakieś szanse. Tymczasem to my daliśmy Czechom i Słowakom dodatkowy miesiąc oddechu, a masowość aresztowań, relegacji z uczelni, karnych wcieleń do wojska, wynikała z konieczności pełnej pacyfikacji zaplecza. Paradoksalnie to właśnie my byliśmy pierwszymi ofiarami operacji „Dunaj”.
O decyzji inwazji jeszcze nikt nie wie, poza generalicją, ale w wojsku już daje się wyczuć napięcie. Miejsce dość liberalnego (jak na tamte realia) ministra obrony Mariana Spychalskiego zajmuje uważany za „człowieka Moskwy” generał Wojciech Jaruzelski. Nam, na dole, niewiele mówią te roszady, ale wkrótce fala „nowego” spływa z góry do jednostek. Narasta kompletny zamordyzm, „głupolstwo” w pododdziałach sięga zenitu. „Koniec ze »świadomą dyscypliną«, ma być dyscyplina” – ogłasza Jaruzelski. „Świadoma dyscyplina” to eufemistyczne określenie na łagodniejszą, po okresie stalinowskim, politykę Spychalskiego, na zaniechanie dyscypliny drakońskiej i sądów polowych. My, szeregowcy, nie bardzo się w tej polityce orientujemy, ale już czujemy, że to „nowe” nie wróży nam nic dobrego.
Narasta fala szkoleń politycznych i nachalnej propagandy. „Czesi to nasz odwieczny wróg”, „czeska armia jest do niczego”, „Czesi sami poddali się Niemcom”, „Czesi zabrali nam Zaolzie”… Usiłuję protestować, że z tym Zaolziem, to raczej my.
— Wy się, kurwa, szeregowy nie wymądrzajcie – ripostuje politruk.
Widzę jak „głupole” i „kamikazy” tę propagandę chwytają, jak w nią wierzą. Na początku sierpnia leje się już regularne propagandowe kłamstwo: oto Czesi otworzyli granice dla Niemców, do Czech wkroczyła Bundeswehra…
Nikt już nie ma wątpliwości, do czego to zmierza. Drogami południowej Polski przez kolejne doby ciągną sowieckie wojska. Wstrzymano przepustki, urlopy. W połowie sierpnia ogłaszają alarm bojowy, ale nie ruszamy się z koszar. Pobieramy amunicję, śpimy z bronią i w mundurach, wolno tylko zdjąć buty.
Pierwszy rzut szykuje się do wyjazdu, pobierają racje żywnościowe, zakładają siatki na hełmy. Cygan, szeregowiec „kamikaz”, ostrzy bagnet. Wódz wchodzi na salę i zauważa Cygana:
— Co ty, kurwa, robisz? Kartofle będziesz obierał?
Cygan, speszony, chowa bagnet do pochwy.
Patrzę z przerażeniem na to wszystko. Co ja tu robię? Jeszcze tak niedawno pisałem na murach: „Cała Polska czeka na swego Dubczeka”. Wyobrażenia niektórych ludzi o tym, że żołnierz może w jakikolwiek sposób przeciwstawić się historii są głęboko naiwne i błędne. Żołnierz nie może nic. W dodatku współczesne wojsko mocno rozmydliło odpowiedzialność. Większość z nas właściwie „nic takiego” nie robi. Jeden śledzi cel na radarze, drugi prowadzi samochód, trzeci pilotuje samolot, ja tylko obsługuję łączność. Przenieśli mnie na stodwójkę, wielką radiostację dalekiego zasięgu, zajmującą aż dwa samochody.
W czasie całej operacji „Dunaj” żaden polski żołnierz nie strzelił do Czecha czy Słowaka, co więcej, mało który sowiecki żołnierz strzelał. Właściwie to oni nic nie robili poza tym, że byli. Aresztowania, rewizje, demolki robiły wojska KGB. A reszta tylko była. Ale w końcu cała ta machina, w której prawie wszyscy nie robili „nic takiego” złamała wolność dwóch narodów. I na tym polega ten szatański system: nikt się nie buntuje, bo nie ma powodu, bo nie robi „nic takiego”.
Co ja tu robię z bagnetem na automacie i ostrą amunicją? Do kogo ja mam strzelać? Do Vondraczkowej, do Hrabala? A może do Vlada Petrika i Petra Deški, z którymi piłem w Kieżmarskiej Beherovkę? Ale jeszcze mam nadzieję. Może to wszystko się jeszcze rozejdzie. Może to tylko demonstracja siły.
Podchodzę do okna i widzę ruch na placu alarmowym. Któryś, nie nasz, batalion ładuje się na samochody. Żołnierze kolejno podchodzą do burty i wrzucają na pakę dwa ładunki.
Potem wskakują. Zaraz? Dwa ładunki? Plecak i …spadochron! Nagle robi mi się zimno, choć jest sierpniowy upał. Koniec złudzeń. Nikt nie bierze spadochronu na spacer, czy na musztrę. Żarty się skończyły. Patrzę na tę scenę i łzy mi lecą po twarzy. Cały mój świat leży w gruzach.
W nocy z 20 na 21 sierpnia 1969 roku na Czechosłowację, liczącą niecałe 15 milionów ludności, uderzyło 27 dywizji, złożone z 400 tysięcy żołnierzy, 6300 czołgów, 800 samolotów i 2000 armat. Potworna siła. Dla porównania, w 1941 roku Hitler zmobilizował przeciw ZSRR 3580 czołgów.
Według Trybuny Ludu i Żołnierza Wolności (obrzydliwa to była gadzinówka) wojska Układu Warszawskiego pospieszyły Czechom i Słowakom z „bratnią pomocą”, wezwane na pomoc przez „siły patriotyczne”. Dubczek i Svoboda „udali się do Moskwy” na rozmowy. W rzeczywistości zostali porwani i wrócili dopiero po stworzeniu przez sowietów rządu kolaboranckiego. Aleksander Dubczek ciągle jeszcze był pierwszym sekretarzem KPCz.
Z naszej kompanii zwiadu w akcji bierze udział jeden pluton. Reszta siedzi na walizkach. Mam dyżur na radiostacji. Odbieram i nadaję szyfrogramy których treści nie znam. Nie wiem nawet, czy przesyłam rozkaz, by kogoś ocalić, czy kogoś rozwalić. Dowódca kompanii łączy się na fonie z dowódcą plutonu w akcji.
— Co tam u was?
— Spokój.
— Są walki?
— Nie ma. Bierny opór.
— A ich wojsko?
— Bierne.
Wódz siedzi chwilę i myśli. I do dyżurnego:
— Zbiórka kompanii.
Chłopcy sprawnie ustawiają się w dwuszeregu, w hełmach, z bronią. Jest przecież alarm bojowy.
Wódz staje przed dwuszeregiem.
— Zdać amunicję!
Wszyscy patrzą jeden na drugiego jak zbaraniali. Nikt się nie rusza. Porucznik M., dowódca jednego z plutonów usiłuje oponować.
— Obywatelu kapitanie, a jeśli nas wyślą… Jest pogotowie, tam może być ostro…
— Zdać amunicję! Kurwa mać, natychmiast! Na mój rozkaz! Wykonać!
— Ale obywatelu kapitanie…
— Kurwa mać! Żołnierze, jestem polskim oficerem, do cywilbandy nie strzelam! Wykonać!
Żołnierze kładą na asfalcie magazynki, granaty, granaty nasadkowe, RGP. W milczeniu. Wszyscy wiemy, jak po tych słowach i po tym rozkazie blisko Wodzowi pod sąd polowy. I nagle, „kamikaz” Wacek, jeden z największych kompanijnych przygłupów, po którym nikt by się tego nie spodziewał, mówi na cały głos:
— Kurwa, jak któryś zakapuje Wodza, to będzie miał przejebane.
Wszyscy w wojsku wiedzą, co to znaczy „mieć przejebane” u starszego rocznika. Lepiej się powiesić od razu, krótsza męka. Nikt nie doniósł. Nawet „psychole” szanowali Wodza. Aż do końca operacji „Dunaj” mieliśmy puste magazynki.
Po wyjściu z wojska nigdy już nie spotkałem Wodza. Nie wiem, co robi, czy jeszcze żyje (powinien mieć dziś ponad 90 lat). Zasłużyłeś Wodzu na mój dożywotni szacunek. Dałeś mi ważną życiową lekcję: o tym, że nawet w piekle można być człowiekiem.
W Pradze podpalił się student Jan Palach. „Życie się normalizuje” – donosi Trybuna Ludu.

Bardzo mi się spodobało to autobiograficzne opowiadanie. Pozwala poznać, a nawet przypomnieć tamte komunistyczne klimaty. Poznać dlatego, że z racji wieku na szczęście nie musiałem tak na bieżąco poznawać tego z autopsji. Ale przypomnieć, bo i trochę później te klimaty były wyczuwane. Może nie w sposób aż tak drastyczny.
.
Jedyne co mi się nie spodobało, to relatywizacja ruchów roku 68 na Zachodzie. One miały wprawdzie inny charakter, ale miały jednak niebagatelny wpływ w historii i na kształt dzisiejszej Europy. I drugie, to to porównanie Rumunii z Polską, jako przykład wolności i suwerenności. Z przyczyn czysto geopolitycznych nie można w najmniejszym stopniu porównywać roli Rumunii czy choćby Jugosławii ze strategiczną rolą Polski w teatrze Zimnej Wojny.
W charakterze suplementu:
Sławne to były dzieła, sławne były czasy
A było, jak opowiem — bo wszystko wiem z prasy:
Więc Wyszyński z Kuroniem, przy poparciu Mao
Mieli Żydom zaprzedać naszą Polskę całą
Izrael, w myśl tych planów sięgałby Szczecina
Zaś chłopi z Zamojszczyzny poszliby na Synaj
Naród nasz miał iść w jarzmo żydowskiego króla
Którym byłby Zawieyski, bratanek Kargula
Każdy Żyd miał otrzymać zaraz tytuł lorda
A Niemen mógłby śpiewać tylko, jako Jordan
Do tego każdy student, a zwłaszcza niechrzczony
Miał dostać Mercedesa oraz cztery żony
Dyspozycje w tej sprawie wyszły od Dajana
Via Tokio, Rzym, Biłgoraj, Pułtusk i Tirana
…A jeszcze łotry zdradę umyśliły taką:
Oddać molo w Sopocie Czechom i Słowakom
Do tego łódź podwodną, Pannę z Jasnej Góry
Szczerbiec, żubra Pulpita… i Pałac Kultury
A — jakby mało było takiego wyzysku —
Zabrały nam Pepiczki rekord świata w dysku!
Bauman z Brusem i Baczko — ta podstępna szajka
Pastwiła się nad Polską, jak „czerezwyczajka”
Kazali nam zapomnieć; żeśmy są przedmurze
Kazali nam o Jasiu zapomnieć, Kiepurze
Żaden z nich stydu, żaden z nich sumnienia nie miał
Putrament z Przymanowskim mieli iść na przemiał
Oni na „Dziadach” bili najdłużej oklaski
…A jeden z nich miał w domu „Dzieła wszystkie”, Hłaski
A znowu Kołakowski, jak jeszcze był młody
To Stalina całował w rumiane jagody
A Stalin mu na lody dawał i na kino
I razem gryźli pestki i grali w domino
Natomiast Kisielewski, jak z prasy wynika
Jest synem naturalnym studenta Michnika,
Który do rewolucji wiernie służył carom
I miał sześcioro dzieci z carycą Dagmarą
Tacy to byli ludzie, dzieła takie, czasy
A było, jak rzekłem, bo wszystko wiem z prasy
Natan Tenenbaum
Dzieki, piekny i potrzebny tekst. Przypominac trzeba. Bo dekownicy lubia mieszac w historii.
Całkowicie zgadzam się z pierwszym i ostatnim akapitem. Tak myślimy dziś, ale wówczas? Pisał pan kiedyś, panie Krzysztofie, o Antku Macierewiczu noszącym koszulkę z Che( albo po prostu mówiącym o Che jako swoim idolu, mogłem coś pomylić, przepraszam). To znaczy, że wtedy nie wszyscy byliśmy w stanie te sprawy odróżniać. Ja nie odróżniałem, a przecież byłem już poważnym facetem lat 16. Wydawało się, że na całym świecie (bo i USA z falą antywojenną trzeba by tu zaliczyć) młodzież występuje przeciw „reżimom”. To było autentyczne odczucie i wielu z nas to tak odbierało. Mało – właśnie to poczucie „wszechświatowej wspólnoty” było czymś co napawało optymizmem, dodawało odwagi, pozwalało szybciej określić się. A że dziś, jako nieco starsi chłopcy, widzimy to już inaczej? Cóż, trudno od 18 – 20 latków wymagać dogłębnych politycznych analiz. Ja tam przyznaję się, że bardziej kierowało mną wtedy serce, niż rozum.
Ma Pan rację. Wiele dzisiejszych ocen to typowe myślenie ahistoryczne. Myśmy byli nie tylko młodzi, ale i żyliśmy w zamkniętym kraju z cenzurą i nahalną propagandą. Dziś wiem, że wpojono nam na przykład całkowicie fałszywy obraz wojny wietnamskiej. Myśmy wtedy myśleli, że był sobie wolny szczęśliwy Wietnam, na który bez powodu najechali wredni Amerykanie. Wiem dziś, że Komunistyczny Wietnam Północny napadł na Wietnam Południowy, któremu dopiero po 4 latach wojny przyszli na pomoc Amerykanie. Nam zrobiono wówczas taki mętlik w głowach, że uważaliśmy agresora za ofiarę, a sojusznika napadniętych za napastnika. Ale to wiem dopiero teraz. Tak samo w tamtym czasie nie wiedziałem, podobnie jak Macierewicz (który dziś się tego wypiera), że Che nie był „krysztalowym rewolucjonistą”, tylko typowym komunistycznym zbrodniarzem. Tak samo, dzisiejsza prawica, która nie rozumie, że młodzi ludzie, za czasów Gomółki, nie mieli dzisiejszej wiedzy o komunie, myśli ahistorycznie. Sama natomiast uprawia regularne historyczne kłamstwo bazując na oszczerstwach autorstwa SB o „dzieciach komunistów z KPP” i powtarzając inne idiotyzmy. Jest cała grupa pseudohistoryków, którzy nie rozumieją, że to, co ktoś kiedyś napisał w dokumencie lub artykule nie miusi być prawdą. Tu mój własny przykład: W 1979 roku kierowałem wyprawą w Himalaje. W tej samej dolinie, ale nie na mojej wyprawie, zaginęło dwóch ludzi (moja wyprawa była już w Polsce). Zostałem wysłany przez MSZ na akcję ratunkową i wróciłem na nią do Indii. W tym czasie, gdy byłem w Indiach, pewien paszkwilant ze Sztandaru Młodych opublikował rzekomy telefoniczny wywiad ze mną (w Warszawie). Miałem nie malże tych ludzi zamordować. Ponoć rozmawiał ze mną przez telefon domowy. Tylko ja wówczas nie miałem w domu telefonu i byłem w Indiach, a w momencie, gdy oni zginęli w Indiach, byłem o 7 tysięcy kilometrów od nich. Było to oczywiste działanie na zamówienie SB. W 2012 roku zostało to wyciągniete przez prawicowe portale, bo trzeba było mnie opluć też na zamówienie polityczne, tylko nie komunistów, a kaczystów. Ta prawica z jedenj strony pluje na komunę, a z drugiej uważa za prawdę wszystko, co komuna pisała. Dlaczego ten pacan z komitetu jakiegoś tam uważa, że wszyscy komandosi to byli Żydzi i partyjni? Bo Gomółka tak twierdził, a Gontarz, Kąkol i inni podobni tak pisali.
Przypomniał mi Pan atmosferę tamtego okresu. Faktycznie, młodzi (choć nie tylko oni) nie zastanawiają się nad wieloma sprawami, jak choćby nad wspomnianym Wietnamem. Dopiero jakieś zdarzenie zmusza do myślenia. Dla mnie była to wtedy informacja, że północnowietnamscy bojownicy ostrzelali rakietami Sajgon i trafili blisko celu, bo ok. 800m, od ambasady amerykańskiej. Wydało mi się to barbarzyństwem, bo przecież na pewno zabili swoich niewinnych rodaków. Moje rozumowanie spotkało się wówczas z dużym sprzeciwem przyjaciół i znajomych.
Bardzo podatni jesteśmy na propagandę, a szlachetny cel często uświęca nam środki.
Nie mam też przekonania do twierdzenia że „historia to osądzi”. Osądzają historycy, często niesprawiedliwie bądź po prostu niemądrze. Czytam i słucham wypowiedzi uczonych historyków o czasach w których żyłem i nie mogę się nadziwić. Tu już nie chodzi o ocenę faktów, ale nawet same fakty są zupełnie różne.
Przytoczę anegdotę: wzywa Król Gala Anonima i mówi: „Coś ty tam popisał? To nie tak było!”. Na to Gal Anonim: „Ależ Królu, ja jestem historykiem, a tak jak było to każdy głupi może napisać!”.
@Krzysztof Łoziński
Dobre. 😉
Przyszła mi do głowy inna odpowiedź Gala Anonima. Bardziej szczera. „Alez Królu, gdybym napisał całą prawdę, to byś mnie Królu natychmiast wysłał na głowy ścięcie”.
Pamiętam też pierwsze „niezgodności” w postrzeganiu serwowanego mi świata. W liceum obowiązkowo korespondowaliśmy z uczniami z ZSRR. Wybierało się jakieś miasto, szkołę i pisało, zawsze ktoś odpowiedział (fajne to było :)) Niektórym, jak np. mnie, to zostawało. Kilka lat korespondowałem z dziewczyną z Samarkandy. Ludzie, żebyście widzieli te oczy! Bogini! Heca zaczęła się w momencie, kiedy chciałem zaprosić ją do nas.Cyrk z zaproszeniami, jakieś oświadczenia, kupa papierków i … i tak nic z tego nie wyszło. Zaczęło mnie to dziwić. No bo jak to tak: państwo zaprzyjaźnione do bólu, narody kochają się jak nie wiem co, a odwiedzić się nie można? Dziwaczne, nie? No a potem to już poszło…
Panie Krzysztofie, bardzo dziękuję za tę lekcję historii.
Szkoda tylko, że publikowaną w tak nielicznym gronie.
Jakże to żywe i w kolorycie wierne obrazy. Aż człek się dziwi, że nie czarno-białe te fotografie, po tak wielu latach. Gratulacje. Piękny tekst. Jak niewiele trzeba, by deprawacja wszystko Cenne Człowieka Wrażliwego przerobiła na durne i uporczywe wspomnienia z wojska.
Ale czy Zambrowski- do- komitetu wyznaczył ten dzisiejszy stan? Co komu jest tu do zawdzięczenia?
Historiozofia czerpana z tamtych lat jest zawodna w efektach.
Czy zastanawiał się Pan, skąd w Starszym Pokoleniu (hufcowa SzSz, Kedyw, Korpus akowskiego kontrwywiadu & bezpieczeństwa – wszystko superelita, nie było większego i trudniejszego Bohaterstwa czynu) – – była ta niezwykła siła, determinacja do niezwykłych działań, te rezerwy obrony polskości – tożsamości nienajpierw politycznej?
Dwudziestolecie zwróciło im polskonarodową godność, uważam, i dlatego. Mieli w co wierzyć. Nie, jak dziś, w pozory. Godność to narodowa prowiększościowość.
Nie – selektywna pro-mniejszościowość, jak wszystkie te niedorozwinięte, najpierw czerwone – okupacje umysłów chciały, niszcząc, pauperyzując i zubażając.
Adam Michnik sam wyznaczył poziom antysemityzmu w Polsce. „Wyborcza” była wybiórcza i na pewno zawsze walcząco pro-mniejszościowa. Pułapka pewnego przesadnego zacięcia. Uparcie budowała swe getto świadomościowe, w końcu -jako takie- dobrze rozpoznawalne, na obraz i podobieństwo Autora Uczuć Niższych. Czy nie duży błąd?
Walczył też Bronisław Geremek. Szerzej, strategiczniej.
Daleki jestem od poglądu, że śmierć profesora Geremka była efektem chwilowej nieuwagi Jego samego. Przede wszystkim dlatego, że możliwa do wykonania technika „ów sposób” uczyniła modnym naonczas w Europie. Joerg Haider, austriacki kapitan krajowy o kontrowersyjnych, mocno antyżydowskich poglądach zginął (być może ? w odwecie MOSSADu) tuż – zaraz potem. Niewidzialny front: Duże plany.
Tak samo Martin Schulz z centralnym sterowaniem Europy: cieszył się, biedny, że (nareszcie) może ostrzegać przed całkowitym załamaniem -wkrótce- Europy Unijnej: ZA duże plany.
A pomysły z przeprogramowaniem Mercedesa są stanowczo nie do amatorskiego wykonania. To może być para poczciwych, miłych emerytów, jadąca za wybranym skazanym, lub niechlujny student w wytartych dżinsach i brudnym swetrze: nad zderzakiem swej szybkiej krypy ma mało widoczny, silny nadajnik cyfrowej podczerwieni, taki powiększony pilot jak od kluczy samochodowych działający ze stu metrów, a w podłączonym do niego laptopie – kod pilota wozu tego skazanego i kilka zaprogramowanych dodatków, np. na osobne pełne hamowanie jednego koła. W „odpowiedniej”, dobrze obserwowanej i skalkulowanej chwili wciska guzik – i wóz skazanego z całym impetem ładuje się w czołowe lub skręca w przepaść.
Kaskadowa eskalacja nasilana równo z obydwu stron tych promniejszościowych frontów dorobiła się dziś sporawych potencjałów do czegoś jeszcze znacznie gorszego. Szukamy pasującej, nieżas, historiozofii. Nie żądamy sprawiedliwości?