20.04.2023

W moich latach szkolnych, czyli latach 60 i 70 minionego wieku odczuwałem niedosyt literatury chrześcijańskiej. Owszem wydawnictwo PAX dość obficie tłumaczyło i publikowało różnych autorów chrześcijańskich, w większych miastach widywało się też książki Znaku czy Więzi, ale jednak trudno to było nazwać trwałą obecnością. Natomiast powszechnie dostępni nie tylko w księgarniach, ale i czytelniach byli klasycy marksizmu i leninizmu oraz legion ich oficjalnych egzegetów. Bo ci heretyccy jak Leszek Kołakowski czy Zygmunt Bauman byli wówczas poza zasięgiem.

Dla ciekawskiego ucznia, jakim byłem, dostępne były też w szerokim asortymencie publikacje spoza kręgu chrześcijańskiego. Rozczytywałem się w książkach zmarłego w tym roku Aleksandra Krawczuka czy mistrza stylu Jana Parandowskiego. Dostępne były też teksty źródłowe z eposami Homera „Iliadą” i „Odyseją” na czele. Te dwie ostatnie książki pożyczałem z wypożyczalni w PGR, gdzie się wychowywałem.
Od kiedy związałem się z zakonem jezuitów w 1976, na deficyt rzeczonej literatury nie mogłem narzekać. Ona stanowiła podstawę mego czytelniczego pokarmu. Choć nie zapomniałem dziecinnych i młodzieńczych fascynacji, w czym wspomagał mnie Urs von Balthasar – znany polihistor, który chętnie sięgał poza ortodoksyjny jadłospis jezuitów.
Wspominam o tej zamierzchłej przeszłości, gdyż mam wrażenie, że na początku drugiej dekady XXI wieku proporcje się odwróciły. Dziś klasykiem stał się Jan Paweł II i chmara jego entuzjastów każe mi wierzyć, że na tym polskim papieżu świat się zaczyna i kończy. Mało który z nich ośmiela się sięgnąć do tekstów podstawowych – czyli Biblii, a zwłaszcza jej obszerniejszej i znacznie bogatszej w rodzaje literackie, czyli Biblii Hebrajskiej i jej bogatego dziedzictwa interpretacyjnego, jakie zostawili wyznawcy judaizmu. Tymczasem nawet w trwającej już blisko dwa tysiące lat traditio cristiana dziedzictwo Karola Wojtyły jawi się jako wyjątkowo egzotyczne i zawężone do polskiego romantyzmu wzmocnionego dość osobliwymi fiksacjami związanymi z ludzką seksualnością, a zwłaszcza rozrodczością. Chrześcijaństwo powstało w sporze z traditio judaica i w dialogu z traditio pagana (zarówno jej starszą częścią filozoficzną grecką, jak i młodszą prawniczą rzymską). W dzisiejszej publicznej debacie na temat religii obserwator zewnętrzny nie może się oprzeć wrażeniu, że z tych trzech tradycji w polskim kościele katolickim ostała się jedynie traditio polonica i to w jej romantyczno-nacjonalistycznej wersji. Skompromitował ją doszczętnie Roman Dmowski, a dzisiaj dzieła ostatecznego ośmieszenia dokonują jego endekoidalni epigoni.
O Rzymianach i Grekach stało się nader cicho by nie rzec głucho wręcz. I oto miła niespodzianka. Profesor Włodzimierz Lengauer opublikował swoją kolejną książkę o Grekach. Tym razem to „Eros Greków”. Ale najpierw w 1994 opublikował niezwykle istotną rozprawę o „Religijności starożytnych Greków”, z której dowiedziałem się, że dla niech nie tyle wiara czy konkretne teksty religijne były istotne, ile raczej praktyka i rytuały stanowiły o ich życiu religijnym. Kilka lat później Lengauer zaprosił swych czytelników do „Starożytnej Grecji okresu archaicznego i klasycznego”. A już zupełnie niedawno znowu wrócił do religii trzema szkicami o „Dionizosie”, by wreszcie obdarzyć nas wspomnianym „Erosem Greków”. Dwie ostatnie książki wydało wydawnictwo homini, które jest częścią wydawnictwa benedyktynów Tyniec. Może ojcowie benedyktyni dadzą się namówić i wznowią zaczytane już kompletnie „Religijność starożytnych Greków”. Razem z „Dionizosem” i „Erosem” byłby to poręczny zestaw wiadomości o niesłusznie zapomnianym dziedzictwie religijnym i kulturowym naszej intelektualnej macierzy.
Nie ukrywam. Mam już dość debat i kłótni o Kościele, coraz bardziej nudzi mnie też zgadywanka co wiedział, a czego nie wiedział Jan Paweł II. Natomiast zanurzenie się w świat greckiego Erosa (to siła erotyczna, ale i bardzo ważny bóg greckiego panteonu) to prawdziwy haust świeżego powietrza. Krótko mówiąc, profesor Lengauer napisał książkę, jakiej do tej pory nie było w języku polskim. Rozwiewa wiele mitów, prostuje stereotypy – na przykład na temat miłości platońskiej. Ale też pokazuje, że i sam Platon miał różne oblicza. Nie było tylko piewcą miłości w takich dialogach jak „Uczta” czy „Fajdros”, bo miewał też zapędy totalitarne na przykład w „Prawach”.
Profesor Lengauer poświęca wiele uwagi miłości homoseksualnej, ale też przypomina, że dwa homeryckie eposy opiewają miłość mężczyzn do kobiet (i oczywiście odwrotnie). Nade wszystko zaś przypomina rzecz może oczywistą, że władza Erosa jest wszechobecna i dotyka w równym stopniu mężczyzn, jak i kobiety.
No i warto zapamiętać zakończenie „Erosa Greków”:
Z całego trwającego kilkaset lat dyskursu kultury greckiej warto może zapamiętać to miejsce z mowy Pauzaniasza w »Uczcie Platona (183d): ‘miłość nie jest po prostu piękna i szczytna jako taka, ani też brzydka i haniebna, lecz szczyta, gdy wykonana pięknie, haniebna zaś, kiedy brzydka«.
To tłumaczenie autora, bo w klasycznej wersji Władysława Witwickiego brzmi nieco inaczej. Jak się domyślam Włodzimierz Lengauer wiele nad tym tekstem rozmyślał i kto wie, czy to nie on właśnie stał się pretekstem to napisania tej ważnej książki na arcyważny temat. I kto wie, czy gdybyśmy uważniej czytali Greków i zapamiętali, co mają do powiedzenia nie tylko na temat Erosa to być może nasze dzisiejsze debaty wyglądałby inaczej. I to nie tylko na temat ludzkiej seksualności, ale i na temat kształtu naszej demokracji; o edukacji, a nawet o życiu akademickim nie wspominając.
Prof. Obirek pisał niedawno m.in…
Niestety nie starczy mi już czasu na przetłumaczenie monumentalnego dzieła Ernsta Bornemanna „Lexikon der Liebe”. Ale może jeszcze się wzmogę i opublikuję tu fragmenty o seksualnym obyczaju starożytnych Greków, a w szczególności Ateńczyków i Spartan. Bo np. ci ostatni zawdzięczali swe przewagi militarne nie tylko przewadze technicznej. (wcześniej użyli stali, zamiast brązu), ale głównie temu że ich „gwardią” byli homoseksualiści, których pary były najwaleczniejsze na polu bitwy. I właśnie u nich kobiety cieszyły się najlepszą pozycją społeczną i dużą swobodą seksualną.
Przypuszczam że ta wiedza była też zupełnie obca św. Janowi P.II.
Od Autora się właśnie dowiedziałem (powinienem to wiedzieć już z pomieszczonej na s. 270 nocie bibliograficznej), ze przekładu Uczty Platona dokonał Andrzej Serafin, a ukazał się w 2012 roku w nieistniejącym już niestety Wydawnictwie sic! (https://ksiegarnia.pwn.pl/Uczta,375063154,p.html). Wiec prostuje niniejszym zawarta w tekście informacje, ze jest to przekład Włodzimierza Lengauera, za co tłumacza przepraszam i jednocześnie podtrzymuje wysoka ocenę tego sugestywnego tłumaczenia.