Nowa książka Michała Rauszera
25.04.2023
Gdy przed laty pisałem esej poświęcony ludowej religijności „Polska wieś wobec katolicyzmu 1918-2018” (ze zbiorowej książki na temat polskiej wsi opublikowanej w 2019 pod tytułem „Ciągłość i zmiana. Sto lat rozwoju polskiej wsi”), byłem zaskoczony jak bardzo silnie obecny na polskiej wsi był antyklerykalizm.

Odnotowałem takie na przykład uwagi trybuna ruchu ludowego Wincentego Witosa, który pisał ku swemu zaskoczeniu o księżach pochodzenia chłopskiego, że dość szybko zapominali o swoich korzeniach:
Jednych i drugich [pochodzenia szlacheckiego i mieszczańskiego] wyparli po latach synowie chłopscy, fabrykowani gwałtownie przez seminarium duchowne w Tarnowie, będące okiem w głowie księdza biskupa Wałęgi. Spodziewać się należało, że oni, znając nędzę i upośledzenie swoich ojców i współbraci na wsi, przyjdą do nich z miłością i chrześcijańskim zaparciem siebie. Stało się inaczej. Poza ślepym, bezkrytycznym wykonywaniem każdego polecenia swej władzy, zaczęli się odznaczać najdalej posuniętą gorliwością i zaciętością w walce, nienawiścią i pogardą dla przeszłości, lekceważeniem chłopów i forsownym zbieraniem groszy na różne cele, nie zapominając także o sobie.
Witos wiedział, co pisał – bo znał realia polskiej wsi z własnych obserwacji. Równie ciekawie pisze Witos o przegranej biskupa Tarnowskiego Leon Wałęgi (1859-1933) w politycznej i religijnej konfrontacji z partią chłopską na terenie jego diecezji. Warto przypomnieć, że sprawował urząd biskupa diecezjalnego od 1901 do 1932 roku, a jego rządy przeszły do historii jako wyjątkowo konserwatywne i niechętne ruchowi chłopskiemu. Nie był w tym zresztą odosobniony, raczej był typowym reprezentantem upolitycznionego katolicyzmu skłaniającego się ku ideologii Narodowej Demokracji.
To ważny przyczynek do słabo rozpoznanego chłopskiego antyklerykalizmu, który doświadczenia wojny i okresu PRL-u całkowicie usunęły z polskiej pamięci:
Pracując w diecezji tarnowskiej przez lat kilkadziesiąt z rzadko spotykana wytrwałością, doczekał się ks. biskup Wałęga nie tylko upadku popieranego przez siebie stronnictwa i wzrostu siły ludowców, ale widocznego oziębienia w stosunku do niego i całego niemal kleru wielkiej części ludności, a nierzadko także i do Kościoła.
Witos to najbardziej znany działacz ludowy, który nie szczędził krytycznych uwag polskiemu klerowi katolickiemu. Powinny też te uwagi być przestrogą dla dzisiejszego kleru, który tak ochoczo deklaruje swoje sympatie polityczne. Może się okazać, że to właśnie upolityczniony katolicyzm stanie się przyczyną jego upadku i utraty wpływów w polskim społeczeństwie.
Uwagi Witosa przypomniały mi się przy lekturze właśnie wydanej książki Michała Rauszera „Ludowy antyklerykalizm”, z wielce mówiącym podtytułem „Nieopowiedziana historia”. Rauszer dał się już poznać jako autor kilku książek. Jego debiutem był „Homo frajer. Nieświadome wymiary kultury” z 2014 roku, o której wydawca napisał
Ważnym walorem tej mądrej książki jest umiejętność łączenie wyjątkowo abstrakcyjnych wątków teorii psychoanalitycznej w wersji Lacanowskiej z odwołaniem do przykładów z własnych badań autora na Śląsku, do interpretacji dzieł filmowych, powieści, historii muzyki alternatywnej czy punkowej, ale także – do spetryfikowanych wytworów popkultury i reklamy”. W następnych skupił się na problematyce polskiej wsi. W 2020 opublikował „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich.
Była to popularna historia oporu chłopów wobec bezwzględnego wykorzystywania przez szlachtę i kler, jakiego byli ofiarą przez stulecia. Jej naukową wersję opublikował w roku następnym jako „Siła podporządkowanych”. To ważna publikacja, wpisująca się w bardzo istotny nurt badań naukowych na świecie. Jak napisał wydawca:
Książka jest antropologiczną analizą buntów chłopskich w czasach pańszczyźnianych (XVI-XIX wiek). Autor omawia przejawy chłopskiego oporu, wykorzystując do tego badania tzw. historii oddolnej (history from below), tradycje badań subaltern studies oraz koncepcję „broni podporządkowanych”. Wychodzi z założenia, że żaden bunt nie wybucha w próżni, zawsze jest poprzedzony tworzeniem się swoistej subkultury oporu, ma także własną logikę i cele oparte na tej subkulturze. Autor analizuje również sposoby i taktyki oporu ukrytego, anonimowego oraz strategie maskowania oporu.
To wszystko prawda. Książka już stała się pozycją klasyczną, do której powinien sięgnąć każdy zainteresowany rozumieniem naszej złożonej przeszłości, w której nie tylko wojny i zmagania z wrogami się zdarzały. Mieliśmy też własną historię kolonialnego ucisku swoich własnych współobywateli.
A teraz słów kilka o najnowszej książce Rauszera, która moim zdaniem zasługuje na baczną lekturę, jeśli się chce lepiej rozumieć nie tylko historię ale i teraźniejszość. Autor ma bowiem jasną świadomość, że to, co się w naszym kraju dzieje dzisiaj ma swoje korzenie w przeszłości i to zarówno tej dalszej, jak i wcale nie tak dawnej. Zacznijmy więc lekturę od „Wstępu”, w którym Rauszer wyłożył swoje badawcze założenia. Jak pisze:
Obraz piekielnych antyklerykalnych demonów z pewnością nie pasuje do polskiego ludu, o którym zwykło się myśleć jako o niebywale religijnym i w swej religijności Kościołowi bezwzględnie posłusznym. Z tą religijnością to prawda, ale już z posłuszeństwem wobec Kościoła nie zawsze – i właściwie o tym jest ta książka.
Tak więc założenie jest proste, ale wykonanie już o wiele bardziej skomplikowane, bo przecież opór chłopów wobec dominującej pozycji kleru nie zawsze daje się uchwycić. Ma on bowiem często charakter pozasłowny.
I tak w pierwszym rozdziale poświęconym „Karnawałowi i religii” dowiadujemy się, że to właśnie kontekst zabawy bywał pretekstem do kontestowania kościoła. W rozdziale drugim natomiast sporo autor pisze o „Ludowych „herezjach’”, które słusznie ujął w cudzysłów bo miały charakter raczej braku ortodoksji niż świadomego kontestowania katolickich prawd wiary. W kolejnym rozdziale poznajemy jak to naprawdę z tym „ludowym i przysłowiowym posłuszeństwem” sprawa wyglądała w praktyce. Podobny problem omawia rozdział czwarty omawiający religijną samowolę – i piąty, wskazujący na znaczną samodzielność i autonomię w podejściu do religii. Szczególnie barwny jest rozdział szósty omawiający różne formy antyklerykalizmu, a zatytułowany plastycznie „Księdzu diabeł worek szyje”. Pewnym zaskoczeniem mogą być ostatnie rozdziały, które tylko pozornie nie są związane z tytułem książki. Chodzi mianowicie o rozdział siódmy „Czy Bóg zawsze był z punkami?” i ostatni „Jazda z kuriami”. Otóż łączą się, gdyż wskazują na trwałość tradycji antyklerykalnej we współczesnych subkulturach, mało zresztą rozpoznanych.
W uwagach końcowych Michał Rauszer jeszcze raz wraca do głównych założeń swojej książki i wskazuje na trudność w zdefiniowaniu tytułowego pojęcia. Pisze w „Zakończeniu”:
Z antyklerykalizmem jest trochę tak jak z wieloma innymi, znanymi w sferze publicznej pojęciami. Jest on często dość prosto definiowany jako postawa niechętna lub wroga angażowaniu się kleru w sprawy społeczne i polityczne.
I zasadnie dodaje, że:
Właściwie choć czasem się o antyklerykalizmie pisze, to nie ma wielu prób refleksji, czym to zjawisko jest, jak ono funkcjonuje w społeczeństwie, w kulturze.
Jego książka jest na pewno ważnym przyczynkiem do debaty na ten temat. Być może ostatnio obserwowany prawdziwy wysyp memów na temat Jana Pawła II jest nową i zapewne nie ostatnią odsłoną tego zjawiska w polskiej przestrzeni publicznej. I zapewne nie na wiele się zdadzą marsowe miny polityków, którzy specjalnymi uchwałami starają się bronić „dobrego imienia Jana Pawła II”. Lud wie swoje i po swojemu komentuje nie tylko działania i słowa kleru, ale również związanych z nim ściśle polityków.
Prof. Obirek pisał niedawno m.in…
Do tematu : z mojej „bazy danych” czyli pamięci, wyskoczyła mi natychmiast anegdota, usłyszana od Ojca w dzieciństwie. Młoda chłopka idzie na służbę, jako księża gospodyni i dostaje na drogę pouczenie od ojca : ” Kuferecka pilnuj, księdza proboszcza słuchaj, a swoje se myśl”.
Nie wiem, skąd on to miał. Przypuszczam że jeszcze z „podchorążówki”. Jako dyplomowany architekt nadzorował wtedy przez parę miesięcy jakąś wojskową budowę w Istebnej.
„Swoje se myśl” to pewnie niezapisane dzieje mysli chłopskiej. Chłopi swoje myśleli, problem w tym, ze tych mysli nie utrwalili. Owszem mamy zapisy pojedyncze już w XIX wieku i całkiem sporo pamiętników i wspomnień chłopskich gromadzonych przy różnych okazjach (najsłynniejszy zapewne to ten Znanieckiego/Thomasa opublikowany najpierw po angielsku, a później po polsku), ale nigdy nie weszły do ogólnej świadomości. Ciekawe, ze obecna władza z wspierającymi ja dziennikarzami i naukowcami mimo chłopskiego w większości rodowodu, wyraźnie lubuje się w militarno-szlacheckim rodowodzie. Owoce polityki historycznej są dość opłakane by nie rzec kiczowate.
Dobrym dopełnieniem książki jest rozmowa z jej autorem Doroty Wodeckiej w GW polecam również jako wstep do Antyklerykalizmu ludowego: https://wyborcza.pl/magazyn/7,124059,29692147,juz-w-xix-wieku-chlopi-znali-i-pietnowali-pedofilie-ksiezy.html
Wieś była i jest zróżnicowana, a chłopski antyklerykalizm ma długą tradycję. Jest również silny dziś. Do kościoła się chodzi, a psioczy pod kościołem. Na chciwego i ordynarnego księdza lecą gromy, ale grzecznie prosi się biskupa, żeby go sobie zabrał. Wyobrażenia, że ludzie z jakiejś grupy społecznej będą tę grupę rozumieć, współczuć i wspierać są zgoła zabawne. Chłopski syn, Lech Wałęsa, jako prezydent mówił, że nie chciałby, żeby była jedna partia chłopska, „bo wtedy chłopi nie DADZĄ na chleba. Nie znam badań na ten temat, ale obserwacja czasów transformacji pokazywała, że działacze ZSL przechodzili na kapitalizm szybciej i sprawniej niż działacze PZPR. Dziś nie tylko wielkoobszarowe rolnictwo, ale skup i przetwórstwo, jak również zaopatrzenie rolnictwa jest w dużej części zdominowane przez byłych chłopskich działaczy i ich dzieci. (Bardzo rzadko są to ludzie rozumiejący, współczujący i chcący bogacić się razem, a nie kosztem innych.) Znajomy robił w 1965 roku doktorat na temat dyrektorów fabryk, którzy rozpoczynali jako robotnicy. Podejrzewałem (a nawet ostrzegałem go), że to się źle skończy i faktycznie był w kłopocie, bo okazało się, że z niewielkimi wyjątkami są znacznie bardziej znienawidzeni przez załogi niż ci „klasowo obcy”.
Chłopski antyklerykalizm często dawał o sobie znać w przedwojennym Sejmie. Wielu radykalnych chłopskich posłów było jednak sprawnie przekupywanych przez biskupów i ziemiaństwo. (I znów widziałem to samo zjawisko w okresie transformacji, kiedy zrażeni pogardą i brakiem zrozumienia ciekawi działacze wiejscy, albo wypadali z gry, albo wpadali w kościelne łapy.)