Kryzys
Jeszcze tego samego dnia wieczorem milicja przeprowadziła rewizję w Regionie. Tego jeszcze nie było. Od czasu podpisania porozumień sierpniowych władza nie atakowała nas jawnie. Były kryzysy i napięcia, ale milicja nie wkraczała do siedzib związku. Znaleźli kopie powielonego listu Czubińskiego. Myśleli naiwni, że wszystkie. Zatrzymali Janka Narożniaka, którego ewidentnie musiał ktoś zakapować. Z milicją przyszła prokurator Wiesława Bardonowa. Zaskoczony Zbyszek Bujak widzi list Czubińskiego po raz pierwszy, ale od razu mówi, że takie coś, to on na pewno każe powielać. Później okazało się, że jednocześnie zatrzymali Piotra Sapełę. Zrobili rewizje u wszystkich osób związanych z powielarnią i w samej powielarni. O tym, że dokument pochodził z powielarni świadczył brak numeru nadania.
Wyniki tych przeszukań musiały wprawić ubecję w zakłopotanie. W powielarni nie brakowało żadnego egzemplarza. W domu u Sapeły znaleźli różne dokumenty, jakie wynosił, ale tego dokumentu nie było. Dowiedziałem się o tym nazajutrz, 21 listopada, od jego ojca, Bronka. Zrozumiałem, że władza wcale nie wie, kto wyniósł dokument i kiedy. Janka zgarnęli, bo ktoś go zakapował, prawdopodobnie ktoś, kto zauważył, że dokument powiela, ale nie wiedział nic więcej. Rewizja w powielarni i w domach jej pracowników była logiczną konsekwencją szukania źródła przecieku. Co do młodego Sapeły, to wiedzieli tylko, że wynosił jakieś dokumenty do domu, ale wcale nie byli pewni, że wyniósł także ten. W końcu, według ich wiedzy, żaden egzemplarz z powielarni nie zginął, nikogo obcego tam nie było, słowem – zagadka. Ubecja prawie nic nie wiedziała i tylko oszukiwała swoich przełożonych, czyli KC PZPR, że sporo wie.
Władza zachowała się w tej sprawie idiotycznie i histerycznie. Mimo że wcale nie wiedzieli, czy to Sapeło i Narożniak rzeczywiście wykradli ten list, oskarżyli ich o kradzież i powielanie tajnego dokumentu. Nie tylko potwierdzili w ten sposób, że dokument jest prawdziwy, ale w dodatku przyjęli konfrontację z nami w najlepszym dla nas i najgorszym dla nich momencie. Biuro Polityczne Komitetu Centralnego na zebraniu 26 listopada zachowywało się jak gromada zacietrzewionych fanatyków i nie potrafiło znaleźć pragmatycznego wyjścia z sytuacji. Z protokołu tego zebrania: „Tow. Józef Pińkowski zapytuje, kiedy dokument był wykradziony i czy Narożniak wiedział, że jest to dokument tajny? Tow. Lucjan Czubiński – Dokładnie nie wiadomo. Narożniak nie odpowiada na pytania. Narożniak w chwili przeszukania powiedział, że dokument otrzymał od osoby, której nazwiska nie ujawni, odbił 10 egz. i oddał osobie, której nie ujawni” (podkreślenie moje).
21 listopada, na drugi dzień po zatrzymaniu Janka Narożniaka i Piotra Sapeły idę do Regionu z Bronkiem Sapełą, który ma od naszych prawników otrzymać poradę i pomoc. Bronek jest roztrzęsiony i przerażony. Idziemy przez Plac Zwycięstwa (dziś Plac Piłsudskiego), a Bronek niemal mi płacze, że on pójdzie się zgłosić na SB i w ten sposób uratuje syna.
— W ten sposób to go wkopiesz, a nie uratujesz – mówię – Oni na razie wcale nie wiedzą, jak ten list się wydostał. Jeśli się przyznasz, to dostarczysz im dowodu na to, że Piotr ten list wyniósł i wtedy to już sytuacja będzie naprawdę ciężka.
Robię Bronkowi cały wykład o postępowaniu z SB i o zachowaniu „na salonach MSW”, o odmawianiu zeznań itp. Poskutkowało. Oczywiście Bronek nic nie wie o mojej akcji, ale jego przyznanie się byłoby groźne także dla mnie. Do tego momentu młody Sapeła nie mógł mnie wkopać, bo sam nie wiedział, w jaki sposób list dotarł do „Solidarności”. Nawet, jeśli w śledztwie się przyznał, że wyniósł go do domu i odniósł z powrotem, to dla prowadzących sprawę nic z tego nie wynikało.
Tego samego dnia Prezydium Zarządu Regionu Mazowsze NSZZ „Solidarność” wydaje oświadczenie, w którym odnosi się do listu Czubińskiego: „Dokument ten ujawnia liczne przypadki samowolnych decyzji policyjnych, nadużywania władzy i łamania prawa. Co więcej traktuje je jako zupełnie oczywiste. Pokazuje tym samym, że urząd prokuratorski jest instrumentem w rękach aparatu bezpieczeństwa.” Dalej związek domaga się „natychmiastowego uwolnienia Jana Narożniaka” oraz „ujawnienia roli Lucjana Czubińskiego w naruszaniu prawa w minionym dziesięcioleciu, a zwłaszcza jego odpowiedzialności za znęcanie się nad robotnikami Ursusa i Radomia po czerwcu 1976 r.” Oświadczenie kończy się ogłoszeniem gotowości strajkowej i zapowiedzią strajku regionu w razie nie spełnienia żądań.
Odrębne oświadczenie wydał Zbigniew Bujak, jako prezes Zarządu Regionu, w którym polecał powielenie dokumentu „w takiej liczbie egzemplarzy, by mogło otrzymać go każde koło związku”. Doszło do paradoksalnej sytuacji, w której „tajny” list prokuratora generalnego do prokuratorów wojewódzkich, przygotowany w ograniczonej liczbie egzemplarzy, został powielony w nakładzie kilkudziesięciu tysięcy (inicjatywę Bujaka podchwyciły inne regiony) i udostępniony każdemu, kto chciał go przeczytać. W końcu autor tego listu wcale nie wysłał go adresatom. I tak mogli go przeczytać niemal wszędzie.
Gdy czytam po latach list Czubińskiego wydaje mi się on śmieszny. W opisach działalności „elementów antysocjalistycznych” i „trockistowsko-rewizjonistycznych”, jak on nas wszystkich nazywa, błąd na błędzie i kompletny kabaret. Na przykład: „Służba Bezpieczeństwa ujawniła »List otwarty do członków PZPR«” Kuronia i Modzelewskiego. Jak można ujawnić list otwarty? Napisanie listu otwartego to „próba obalenia przemocą ustroju PRL”. Delikatny ten ustrój. „Zwalczano przypadki wrogich działań antysocjalistycznych, na przykład aresztowano, oskarżono i skazano Melchiora Wańkowicza”. Pamiętam krążący wówczas dowcip: na Trzech Króli złapią Kacpra i Baltazara (bo Melchiora już mają). Czubiński wspomina o „organizowaniu aktów terroru – próbie wysadzenia pomnika Lenina w Poroninie”. Jaki kraj, taki terroryzm. Współpraca z „wrogimi Polsce organizacjami” polegała na „przekazywaniu im fałszywych wiadomości”. Na czorta komu fałszywe wiadomości?
Szkoda, że tego rodzaju wspomnienia spisywane są dopiero teraz. Trochę to zostało zaniedbane po ’89 roku. Mnóstwo rzeczy już umknęło, niektórych przekłamań już nie da się odkręcić. Znam przypadek, gdy “legenda” stworzona przez SB żyje do dziś i nawet część uczestników wydarzeń w nią wierzy. No i “urodziło” się sporo nieznanych wówczas “bohaterów”.
Problem panie Jerzy polega na tym, że historycy zajmujący się tym okresem z nami nie rozmawiają. Szperają w dokumentach (w których często są bzdury) a nie rozmawiają z ludźmi, którzy są żywymni świadkami. Tych świadków jest coraz mniej. Z ludzi, którzy występują w tym artykule nie żyją już Bogdan Zalega, Włodzimierz Strzyżewski, Marek Nowicki, Zbigniew Romaszewski, a z drugiej strony, SB-ecko milicyjnej, nie żyje prokurator Bardonowa, porucznik Jóźwiak, sędzia Szrotki i inni. Gdy prokuratura IPN wzięła się za sprawę, okazało się, że z tych SB-ków, którzy nadużywali władzy w tej sprawie prawie wszyscy już nie żyją, a ci co żyją, to akurat nic specjalnie złego nie zrobili. W dodatku z upływem czasu, coraz trudniej coś udowodnić.
Mnie na przykład zastanawia to, że nikt nie zadał Narożniakowi pytania: skąd pan to miał? Wersja o znależieniu w drukarni kupy się nie trzyma. W jakiej drukarni? Na Szpitalnej żadnej drukarni nie było.
Dwaj historycy, ktorzy zajmują się tym okresem dobrze mnie znają (Paczkowski i Dudek). Żaden nie zadał mi ani jednego pytania o tamte czasy.
A co do legend stworzonych przez SB, to najlepiej się mają te, które kogoś szkalowały.
Skandalem jest, że Narożniak, podziwiany wtedy bohater tamtych wydarzeń, nie poczuwa się do jakiejkolwiek reakcji.
„Szukają Narożniaka, idą od Woli w naszą stronę” (rejon Umschlagplatzu), taka gruchnęła wieść pewnego letniego dnia w 82. Schowaliśmy więc głębiej to, co trefne, narysowane i wydrukowane. A sąsiad zdemontował w pośpiechu amatorską bimbrownię, odsiadka groziła i za to. Do wieczora naturalnie nikt nie przyszedł (przyszli kiedy indziej).
*
Pamiętam też mediację Stefana Bratkowskiego na Szpitalnej. Tekst świetny.
Jedno sprostowanie co do nazwiska Kazimierz Hintz, tak się pisze to nazwisko. Jestem jego córką. Niejeden Narożniak tworzył mity. Swietny tekst, dziękuję za przypomnienie wydarzeń.
Pozdrawiam
Agnieszka Kurek
Dziękuję. Ja Pani ojca nie znałem, musiałem to nazwisko przepisać z jakiegoś źródła, gdzie zapisano je błędnie. W wielu publikacjach przekręcano też nazwisko Sapeła. Robiono z niego Sapełłę, Sopełłę i tak dalej. Musiałem nawet prosić Wojtka Tomaszczuka, który ciągle pracował w Teatrze Wielkim, by sprawdził w kadrach, jak się ten człowiek nazywał. W dodatku jego ojciec występuje w różnych dokumentach pod dwoma imionami Bronisław i Władysław. Spytać go samego nie można, bo już nie żyje. Imię Bronisław uznałem za bardziej prawdopodbne, tak jest w kadrach TW. a co do mitów… Obecnie twierdzi się, że jeden pan niemalże kierował strajkami sierpnia 80, będąc przez 90 procent czasu ich trwania na wczasach w Bułgarii. Na tym polega “polityka historyczna”.
@Krzysztof Łoziński, a pan się dziwi? Jeśli Jarosław w obecności niemal wszystkich przywódców strajku sierpniowego bez zmrużenia oka potrafił mówić, że “właściwie to jego brat był tam najważniejszy”, a oni siedzieli grzecznie i cicho (poza panią Krzywonos) i nie zaprotestowali, to czego możemy się spodziewać? Każdy z nas mógłby podać podobne przykłady z własnego podwórka.
Nie rozumiem tego, ale to zjawisko istnieje i będzie się wzmagało. Im dalej od tamtych wydarzeń tym bardziej.
Ja się Panię Jerzy nie dziwię. Kiedy Piłsudski spotkał się z weteranami legionów na Błoniach w Krakowie, powiedział: “Gdybym miał was tylu w Oleandrach to byśmy zajęli Moskwę”. Gdybyśmy my w podziemiu mieli tylu ludzi, ilu za to już odznaczono, to też byśmy zajęli Moskwę.
Jest stare a dobe rzymskie przysłowie, ze starożytnych czasów a aktualne: “Laury nie są dla zdobywców”.
W różnych miejscach w internecie podaje się datę 26 maja gdy został postrzelony Jan Narożniak. Można prosić o weryfikację?
@Woziwoda W dokumentach występują dwie daty, 25 i 26 maja. Po tylu latach trudno rozstrzygnąć, która jest prawidłowa. Na szczęście nie ma to większego znaczenia, bo żadna z tych dat nie koliduje z datami innych wydarzeń. Data 25 maja występuje w moich aktach stworzonych przez SB, nie mogę wykluczyć, że jest błędna, bo tam prawie wszystko jest błędne. To nie jest jedyna niejasność w tej sprawie. Sporo szczegółów w dokumentach i ludzkich relacjach ma dwie wersje. Np.: kto dzwonił, by Narożniaka zawieziono na zabieg? Według jednej relacji Borowski, według innej Siwiec. Na szczęście to są wszystko detale nie zmieniające ogólnego przebiegu wydarzeń. Niestety sporo dokumentów albo zaginęło, albo zostało zniszczonych. Pamiętajmy, że minęło prawie 35 lat. Obawiam się że niektórych aspektów nigdy nie wyjaśnimy do końca.
To byli partacze 🙂 W jednym żoliborskim bloku mieszkało wówczas trzech Topińskich w trzech mieszkaniach. Przyszli do mnie ale zastali sytuację której się nie spodziewali, bo uważali, że przyszli nie do mnie 🙂 Żadnego zastanowienia. Gdyby wówczas chwilę pomyśleli, osiągnęliby sukces ale nie pomyśleli. Więc w dwóch mieszkaniach szła całą parą konspiracja a w trzecim kilkunastu byczków robiło rewizję. To NOWA, dużo u mnie znaleźli a ja (na dodatek) niekiedy reperowałem kolegom maszyny do pisania, więc zabrali kilka a zostawili akurat ANDERWOODA z 1922 roku, na której pracowaliśmy bezustannie (miała stalowy wałek i robiła 40 przebitek) ale ważyła ze 30 kg i nie chciało im się jej nosić. Na dodatek w piwnicy znaleźli jeszcze XIX wieczną, niekompletną maszynę do robienia papierosów, którą pospiesznie zaksięgowali jako powielacz i oczywiście zabrali (a piękna była nieprawdopodobnie) …tak więc, będąc dość przypadkowym konspiratorem, autentycznie się ubawiłem. To było zresztą wcześniej od opisywanej historii – w 1979 roku. Może by tak z tego zredagować jakiś kabaret, bo historyków to mało interesuje 🙂
@ K.Łoziński ..cóż, daty jednak tworzą narrację. Zgadzam się, że drobna rozbieżność nie zmienia ogólnego biegu wydarzeń, niemniej przy niemałej ilości opublikowanych w sieci informacji z datą późniejszą, nowa, ciekawa relacja uczestnika wydarzeń z inną datą zapewne wzbudzi dociekliwe zainteresowanie. Tymczasem moją niewielką edycję odnośnie oryginału, który miał kopiować J. Narożniak w wikipedycznym haśle “Narożniak” ktoś od razu wywalił. Pytałem o powód, zobaczę jak się to rozwinie.
@Woziwoda. Zgadzam się, że daty są ważne, ale w tym przypadku ja po prostu nie potrafię, na podstawie tych materiałów, które mam (a mam tego kilkaset stron dokumentów i relacji) rozstrzygnąć, która jest prawidłowa. Nie mam niestety dokumentów, które rozstrzygnęły by to jednoznacznie, np. karty przyjęcia do szpitala.
A co do publikacji w sieci. Niestety krąży w niej bardzo dużo relacji, o których z całą pewnością wiem, że są nieprawdziwe, a są wynikiem “polityki historycznej” czyli mówiąc bez ogródek kreowania nieprawdziwej historii na obecne potrzeby polityczne. Jednocześnie wiele spraw naprawdę ciekawych pozostaje zupełnie zapomnianych i nieznanych.
Szkoda, że hsitorycy jakoś nie chcą z tej wiedzy takich starych ludzi jak ja skorzystać. Nie rozmawiają z nami.
Nawet na temat tej sprawy wiem znacznie więcej, tylko musiałem parę wątków pominąć ze względu na wielkość tekstu (i tak jest ogromny, jak na publikację prasową).
Poza tym jest sporo takich fajnych anegdotek oddających tamten czas. Np. Jedna z grup wychodzących odemnie z domu na akcję ulotkową dostała ulotki zapakowane w pudełka po mleku w proszku. Miałem ich sporo, bo jeszcze kilka miesięcy wcześniej karmiliśmy nim mojego syna. Wówczas nosiło się różne rzeczy w siatkach z siatki (nie było reklamówek) i ci ludzie wyszli z siadkami pudełek po mleku w proszku. W stanie wojennym mleka w proszku nie było, więc wszyscy ich zaczepiali na mieście: “gdzie pan dostał mleko w proszku?”. O włos a cała konspiracja by się wydała przez mleko w proszku.
Jak już jesteśmy przy anegdotach, to z nich można by złożyć całą księgę.
Z naszego terenu: siostra, u której był skład bibuły przychodzącej z Warszawy prosi mnie, żebym z nią poszedł nocą na dworzec po odbiór. Okazało się, że jakiś orzeł w Warszawie postanowił wysłać pakę nocnym pociągiem bo “tajemnica i konspiracja i w ogóle”. No więc wiadomo – trzeba nocą 🙂
Tymczasem mamy godzinę policyjną, na ulicach pustka, czasem tylko patrol lezie, każdego przechodnia widać z kilometra, a na każdym peronie jak nie wojsko to milicja.
Na szczęście siostra to bardzo przytomna osoba i jakoś przeszło.
Na samym początku stanu wojennego zgubiła klucze od mieszkania. No to wyszła na ulicę i zatrudniła przechodzący patrol wojaków do wyważenia drzwi. Oni autentycznie zgłupieli, ale im wytłumaczyła, ze Generał kazał pomagać ludności, niech więc się nie opitalają, tylko otwierają jej te drzwi bo zimno.
Traf chciał, że na to wszystko nadszedł współpracujący z nią kolega. I co widzi? Drzwi do mieszkania wystawione z zawiasów, żołnierze na korytarzu… żeby pan widział ile on osiągnął na setkę 🙂
Ale bywały i inne rzeczy.
Przyszedłem raz do niej, siedzi jakiś jej znajomy. Widzi mnie pierwszy raz w życiu, ale wyciąga z teczki jakieś klisze mające służyć do wydawania podziemnego pisemka. Nie wiedziałem – prowokator czy idiota? Do dziś nie wiem.