2015-10-02
Z uwagą czytam przywiezioną z Polski książkę profesora Andrzeja Stanisława Kowalczyka pt.: „Od Bukaresztu do Laffitów – Jerzego Giedroycia rzeczpospolita epistolarna”.
Z miejsca uradował mnie fakt, że praca ta przynosi m.in. listy pisane przez pana Jerzego w okresie 1940-1941 do ambasadora Rogera Raczyńskiego, najbliższego przyjaciela mego ojca… Roger Raczyński odegrał, jak podkreślał także mój ojciec, kluczową rolę w życiu Jerzego Giedroycia. Np przed II wojną światową wydatnie wspierał ówczesne pana Jerzego pisma, był też tego (wówczas młodego i początkującego) człowieka, opiekunem i protektorem.
W posłowiu do książki mego ojca pt.: „Wspólna droga z Rogerem Raczyńskim” (Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1998) Jerzy Giedroyc pisał: „O Rogerze Raczyńńskim wie się bardzo niewiele. Przesłaniał go cień wielkiego brata, prezydenta Edwarda Raczyńskiego. Roger to była wielka inteligencja, bardzo wszechstronna, poiedziałbym rozrzucona. Miał żywe zaintersowania artytystyczne, studiował malarstwo, prowadził życie światowe i trudno było sie zorientować, że w tym błyskotliwym dyletancie kryje się człowiek forrmatu męża stanu….”
Ale dziś postanowiłem sie zająć (ponieważ obaj ci ludzie i cały ten problem był mi – powiedziałbym – po jakiemuś niezwykle bliski) – rozdziałem książki profesora Kowalczyka pt.: „Jerzy Giedroyc – Mieczysław Grydzewski: Dwa style bycia emigrantem”. Profesor Kowalczyk stwierdza: „Jerzy Giedroyc w Maisons-Laffite i Mieczysław Grydzewski w Londyne zajmowali się w gruncie rzeczy tym samym czym w Warszawie… Pierwszy wydawał pismo, snuł dalekosiężne plany i starał się uprawiać politykę, drugi wydawał „Wiadomości”, żył z tygodnia na tydzień i od polityki trzymał sie daleko. Następnie profesor Kowalczyk wysoce słusznie stwierdza. „O znaczeniu Kultury decydowało to, co ją oddaliło od Londynu: postawa krytyczna, przyleganie do rzeczywistości, poszukiwanie nowych dróg i nowych ludzi…” Zaś „Wiadomości” Grydzewskiego były, wbrew gromkiemu tonowi, niektórych artykułów pismem konsolacyjno-wspominkarskim, afirmowały polskość, gościnne wobec każdego: socjalisty, narodowego demokraty. liberała, piłsudczyka, ludowca, byle kochał ojczyżnę i życzył jej niepodleglości”.
Odnotuję jeszcze jedną uwagę profesora Kowalczka, bo mnie szczególnie ona zafrapowała: „Paradoksalnie za polityka skutycznego i niebezpiecznego uważały Gieroycia tylko władze PRL-u”…
Nie mogę się powstrzymać od przytoczenia na marginesie powyższego dwóch powiedzonek! Otóż mój ojciec w obliczu różnorakich inicjatyw Giedroycia, żartobliwie stwierdzał, że redaktor „Kultury” pozostał raz na zawsze wierny przypisywanemu sanacji hasełku: „Zrób Pan coś, kup Pan coś!” Ze swej strony Giedroyc mawiał do Józefa Czapskiego, że Kademor jest wierny starej uchwale zjazdu polskich konserwatystów: „Wszelka akcja jest przedwczesną!!” (Giedroyc, o ile pamięć mnie nie myli zarzucał memu ojcu np. to, że nie wykorzystywał dia proponowania jakichś konkretakcji akcji i zdobywania dla nich poparcia, swych dobrych kontaktów np. z de Gaulle’em).
Jedno choć jeszcze mocno chcę podkreślić! Owa książka profesora Kowalczyka jest dziełem o wręcz kluczowym znaczeniu!
Kończąc dodam nieco z innej beczki, że pod koniec 1989 roku, w obliczu słabości (już niepodległego) państwa polskiego, Giedroyc w prywatnej rozmowie ze mną zauważył, iż niestety nie ma już w Polsce polityka formatu Piłsudskiego. Wspomnę może jeszcze, że na początku lat dziewięćdziesiątych bolałem nad tym, że Giedroyc i Jan Nowak nie powrócili z miejsca do kraju, nie włączyli się w pełni (w Warszawie) w polskie życie polityczne. Pamiętam, iż wysuwałem koncepcje, by jeden z nich kandydował na prezydenta RP!
