2015-02-18
Niekiedy uwydatniam fakt, że w moim dzieciństwie, że przed wrześniem 1939 rządowa propaganda bezustannie proklamowała, iż „JESTEŚMY SILNI, ZWARCI, GOTOWI”, że „NIC NAM NIE ZROBI NIKT, BO Z NAMI NASZ DZIELNY WÓDZ MARSZAŁEK ŚMIGŁY RYDZ”. Już kilkukrotnie przytaczałem też wypowiedź mego ojca, który w swej książce „Wspólna droga z Rogerem Raczyńskim” odnotował: „sąsiadujący ze mną na jakimś oficjalnym obiedzie generał (Roman) Abraham tłumaczył mi, iż w razie wybuchu wojny wkroczy dziesiątego dnia na czele swych ułanów do Berlina!”. Ojciec następnie dodaje: „Przedstawiciele Inspektoratu Armii i Sztabu Głównego byli ostrożniejsi, ale także uważali, że przede wszystkim należy walczyć z urojonym chyba defetyzmem”. Ojciec skądinąd nieraz podkreślał, że nieliczni tylko, inteligentniejsi wojskowi jak gen. Franciszek Wład i płk Witold Dzierżykraj-Morawski widzieli niesamowitą przewagę dobrze w czołgi wyposażanej armii niemieckiej!! Wuj Witold, który wiosną 1939 roku wychodząc z narad w Sztabie Głównym nieraz odwiedzał mych rodziców w ich mieszkaniu na Zimorowicza 4 w Warszawie, w poufnych z mym ojcem rozmowach nie ukrywał, że przeraża go poziom koncepcji strategiczno-operacyjnych „ludzi Rydza”!!! Twierdził (nie wiem, czy był to żart) iż są oficerowie, którzy wierzą, że wystarczy zakopać brony a czołgi nie przejadą!!
A później, już pod klęsce, analizując jej przyczyny poważni rzeczoznawcy uznali także, że Rydz stał na poziomie dowódcy straży granicznej, a nie Naczelnego Wodza, i że nie pojął wówczas nowoczesnej taktyki „taranowych uderzeń czołgowych”, taktyki, jaka – jak już wówczas podkreślał płk Antoni Szymański – najwyraźniej miała stanowić sedno metod armii Hitlera… Do tego, jak np. zaznaczał ten baczny obserwator, jakim był Mieczysław Pruszyński, nasze dowództwo nie wyszkoliło armii do walki z czołgami i nie wyposażyło jej w dostateczną ilość działek przeciwpancernych. A w roku 1939 nasza armia liczyła 38 pułków kawalerii – co było oczywistym absurdem…
Piszę o tym wszystkim, bo właśnie dostałem e-mail od Barbary MIECHÓWKI, jakże zasłużonego ! sekretarza generalnego WSPÓLNOTY FRANCUSKO-POLSKIEJ, e-mail nawiązujący do tego, co pisałem o tak charakterystycznych dla Polski przed II wojną światową propagandzie sukcesu i walce z „defetyzmem”. Pani Barbara stwierdza, iż szło o sięganie do autorytatywnych metod zakneblowania języków, żeby prawda o słabości państwa polskiego nie doszła do ogólnej świadomości. Dodaje, że szło o metodę rządzenia w stylu „potiomkinowskich wiosek”. Następnie pani Barbara dorzuca jednak: „Ale to nie tłumaczy, w czym założenia polityki zagranicznej Becka były błędne”. Tyle w wielkim skrócie o tym ciekawym e-mailu…
Co do pomyłek Becka, to jak podkreślał mój ojciec, ów minister od hr. Ciano poufnie się dowiedział, że Hitler obiecał Mussoliniemu, iż przed rokiem 1941 nie rozpęta wojny. Beck zbyt długo ufał tej informacji. Do tego Beck, ten swego czasu pułkownik artylerii konnej (!) najwyraźniej niestety podzielał złudzenia Rydza. Ufał, że Polska będzie w stanie stawiać czoło Wehrmachtowi „przez ładnych kilka miesięcy”, co da czas Francji i Anglii na przygotowanie energicznych działań ofensywnych… Opowiadano memu ojcu, że już w Rumunii Beck miał rzekomo mawiać, iż pomylił się ufając Rydzowi i jego zapewnieniom, że przez „dłuższy czas” w oczekiwaniu na ofensywę aliancką na froncie zachodnim zdoła zastopować atak Wehrmachtu! Że gdyby wiedział, iż w ciągu kilku dni nasz front „pęknie”, grałby w zdecydowany sposób na zwłokę. (?) Ale, jak zaznaczał mój ojciec, są to informacje „z drugiej ręki”. Nie wiadomo też, czy Hitler wówczas był skłonny wogóle z Polakami negocjować (u nas do takich negocjacji pchał Władysław Studnicki, który uparcie głosił, że na wypadek wojny Niemcy pokonają nas błyskawicznie, a że zachodnie mocarstwa nie będą w stanie nam militarnie pomóc, nas „odciążyć”).
Ale chcę jeszcze uściślić mój stosunek do tej tak ważnej i powiedziałbym tragicznej polskiej postaci historycznej, jaką jest Marszałek Śmigły Rydz!! Otóż na podstawie kilku relacji osób (mego ojca, lecz nie tylko) uważam, że był on człowiekiem sympatycznym, bardzo „ludzkim”, obdarzonym zdolnościami artystycznymi. Pewne kręgi wypchnęły go w dużej mierze, by „storpedować”, wybrańca Piłsudskiego, moralistę i rygorystę Walerego Sławka, na czołowe miejsce w RP i na Naczelnego Wodza!!! Budowano mit jego wielkości i nieomylności. W pewnej mierze sam w swą nieomylność uwierzył! A w rzeczywistości był, gdy chodziło o sprawy militarne naiwnie optymistyczny. I – jak ponoć mawiał płk Witold Morawski – w sztabie otaczał się oficerami, nie zdolnymi do końca pojąć, jak będzie „wyglądać” nadchodząca wojna…
