Dzienniki Morawskiego (18)244 min czytania

2015-02-16

Czytelnik pyta, dlaczego Minister Beck nie dostrzegał, że na wypadek wojny z Niemcami ZSRR uderzy Polskę w plecy. Nie jestem specem od tego zagadnienia. Pamiętam jednak co na ten temat mówili mój ojciec i Józef Czapski! Ambasador Wacław Grzybowski, człowiek, do którego Beck miał „pełne zaufanie”, padł ofiarą sowieckich działań dezinformacyjnych, dał się „nabić w butelkę”. Zaczęło się od tego, że nie zrozumiał prawdziwego znaczenia zmiany na stanowisku sowieckiego komisarza spraw zagranicznych: usunięcia 3 maja 1939 r. Maksima Litwinowa i objęcia tej funkcji przez Wiaczesława Mołotowa. Mołotow już niezadługo po swej nominacji spotkał się z Grzybowskim i ponoć nawet obiecywał mu jakieś sowieckie dostawy na wypadek konfliktu z Niemcami. Następnie Grzybowski, w wyniku dalszych sowieckich działań dezinformacyjnych zlekceważył w końcu sierpnia 1939 znaczenie paktu Ribbentrop-Mołotow, tego paktu niosącego w swych tajnych klauzulach czwarty rozbiór Polski!!… Sporą rolę w zwodzeniu ambasadora RP odegrała też sowiecka prasa (np. jakiś wywiad prasowy marszałka Woroszyłowa!!!).

Wydział wschodni polskiej „Dwójki” (i jego szef, Jerzy Wraga – Niezbrzycki) dużo lepiej od Grzybowskiego oceniał grę sowiecką… Dostrzegał, że ZSRR zada Polsce „cios w plecy”. Poprzednio właściwie zinterpretował odwołanie Maksima Litwinowa i towarzyszącą mu czystkę, oraz liczne aresztowania w komisariacie spraw zagranicznych ZSRR… Ale niestety Beck wierzył „robiącemu wrażenie człowieka wysoce inteligentnego” Grzybowskiemu, a nie naszej Dwójce. A wódz naczelny Rydz Śmigły ślepo ufał Beckowi, a nie ufał własnym wywiadowczym służbom!!!… Uważał te służby za z zasady zbyt pesymistyczne…

Ów „cios w plecy” Polski dobrze wyczuwali też „biali” Rosjanie, np. antysowiecki ruch NTS, który (w sierpniu 1939 r.?) wydelegował z Paryża do Warszawy wybitnie inteligentnego Arkadiusza Stołypina – syna carskiego premiera Piotra Stołypina zamordowanego w Kijowie 1911 r.). Jednak „rządzące wówczas Polską głuptasy” nie wzięły na serio ostrzeżenia. Ufali optymistycznym zapewnieniom „zdezinformowanego” Grzybowskiego. Więcej, liczyli na jakieś sowieckie dostawy…

Na marginesie tych uwag zaznaczę, że zarówno mój ojciec, jak i Józef Czapski – nie byli przyjaciółmi Jerzego Niezbrzyckiego („Ryszarda Wragi”). Surowo oceniali jego rolę na emigracji, jego absurdalne sugestie, że Czesław Miłosz jest celowo przysłanym na Zachód agentem, jego robiące tyle szumu artykuły w paryskim, „niezłomnym” tygodniku „Syrena”. Jednak przyznawali, że przed drugą wojną światową Wraga rozszyfrował perfidną grę Stalina, zapowiadał sowiecki cios w polskie plecy…

Pamiętam też poufne rozmowy emigrantów w salonie naszej „Ambasady Wolnej Polski” przy 174, rue de l’Universite. Ojciec mój (tak ostrożny w tym co pisał, podkreślający, że na forum publicznym nie wypada nadmiernie krytykować Becka, człowieka, który z kretesem przegrał), w małym gronie przyznawał, że Beck nie nadawał się na ministra spraw zagranicznych. A to z kilku przyczyn. Najważniejszą z nich było to, że Beck uwierzył w swą własną tezę, że „Polska jest mocarstwem”, że ten pułkownik artylerii konnej nie dostrzegał, że nasza armia zostanie w ciągu kilkunastu dni rozbita przez Niemców. Do tego właśnie nie przewidział nieuniknionego sowieckiego noża w plecy. Poza tym nie nadawał się na szefa dyplomacji także i z innych powodów!! Otaczał się ludźmi, podobnie jak on naiwnie wierzącymi, że Polska jest mocarstwem, niestety był pewnym siebie arogantem, do tego sporo popijał.  We Francji i np. w Anglii „robił nienajlepsze wrażenie”. Ojciec mój wraz ze swym przyjacielem i szefem wicepremierem Eugeniuszem Kwiatkowskim, który miał spory wpływ na Mościckiego, starali się „zmobilizować” prezydenta do przeciwstawienia się jego błędnym zagraniom czy nawet do usunięcia Becka. W pewnym momencie (powstawanie rządu Felicjana Sławoj-Składkowkiego) wydawało się, iż można będzie na miejsce Becka ministrem spraw zagranicznych „mianować” o niebo od Becka mądrzejszego księcia Janusza Radziwiłła. Jednak Beck w o oparciu o Rydza zdołał projekty storpedować (o ile pamięć mnie nie myli, o tej sprawie nieco pisał mój kolega z RWE, Wacio Zbyszewski). Później za radą mego ojca Kwiatkowski skłonił Mościckiego do sprzeciwienia się aneksji Zaolzia. Ale wystarczyło, by Rydz huknął na prezydenta, by ten się szybko ze swego sprzeciwu wycofał. Coś w tym rodzaju miało miejsce z koncepcją powołania latem 1939 rządu jedności narodu. Mościcki w pierwszej chwili projekt aprobował, następnie po rozmowie z Rydzem się zeń wycofał. Mościckiego ponoć w 1939 r. żywo niepokoiła sytuacja. Ponoć ten wysoce inteligentny człowiek czasem do zaufanych poufnie pomrukiwał, czy oni (Rydz i Beck) nie mają nadmiernych złudzeń? Ale Ignacy Mościcki przy całej swej wielkiej kulturze, przy swym ilorazie inteligencji o tyle wyższym o tegoż ilorazu Becka czy Rydza – był człowiekiem słabym!! Dobrze wiedział, że „na prezydenturze” utrzymał się dzięki Rydzowi i Beckowi (Piłsudski jak się zdaje, na to stanowisko przewidział Walerego Sławka). Do tego pozycję Mościckiego osłabiał fakt, że w kilkanaście po śmierci swej pierwszej żony ożenił się z o 29 lat !! odeń młodszą – owej żony byłą sekretarką Marią Dobrzańską ( primo voto Zbigniewową Nagórną, która dla Mościckiego rozeszła się z tym swym pierwszym mężem, tegoż prezydenta osobistym adiutantem… ).

Kończąc dodam dwie rzeczy: 1) swego czasu w Polsce mawiano: „tyle znaczy co Ignacy, a Ignacy nic nie znaczy”, 2) ojciec mój opowiadał mi, że gdy przez telefon np. w latach 1938-39 rozmawiał ze swym szefem, wicepremierem Kwiatkowskim, wyraźnie wyczuwał (wówczas jeszcze nieudolny) podsłuch. Poszedł do swego kolegi wiceministra odpowiedzialnego za bezpieczeństwo i powiedział mu: jeśli to was bawi podsłuchujcie, ale róbcie to zgrabniej, tak aby nie „przygłuszało” rozmowy. No i od tego czasu wszelkie „przygłuszanie” zniknęło! No i może jeszcze jedno. Na emigracji ambasador Wacław Grzybowski przebywał we Francji i w Anglii. Sprawnie działał w emigracyjnych organizacjach np. w Lidze Niepodległości Polski. Przewodniczył na początku lat pięćdziesiątych w Londynie Radzie Narodowej RP. Zmarł w Paryżu w 1959 r.