Dzienniki Morawskiego (18)244 min czytania

2015-01-27

Z zasady od razu odpowiadam czytelnikom!!! Tak więc dziś od razu odpowiem na dwa pytania, choć  drugie spośród nich jest nieco trudne i jakby nieco agresywne…

Pierwsze zapytanie stawia młody człowiek, „pasjonat” ogólnoświatowej sieci komputerowej, dosłownie jeśli tak można określić „żyjący komputerem”. Otóż pyta on, czemu me dzienniki mają się ukazać w wydaniu książkowym. Stwierdza: „druk to przeszłość!! Przecież pełno Pańskich tekstów w internecie!!!” Odpowiedź prosta: moje pokolenie ceni sobie słowo drukowane!! Przyjaciele naukowcy mawiają mi skądinąd, że moje dzienniki, wyposażone w formie książkowej w indeks nazwisk (sprecyzuję: sam indeks tomu pierwszego przyniesie około tysiąca nazwisk), BĘDĄ DLA HISTORYKÓW CENNYM INSTRUMENTEM PRACY… Te moje dzienniki ponoć uratują od zapomnienia, czy też przyniosą nowe informacje np. o licznych mniej znanych, lecz wysoce zasłużonych emigrantach politycznych (i o ich boju z „komuną”). Tyle ot tak od ręki odpowiem na to pytanie…

Inny „rozmówca” krytykuje fakt, iż w notatce po francusku zapowiadającej wyświetlenie w Bibliotece Polskiej w Paryżu „wywołującego tyle debat  i taką sensację” filmu” Jana Ledóchowskiego użyto określenia: Mes oncles „traitres et aristos”… Dodaje on: określenie Dominika Horodyńskiego i Adzia Morawskiego „traitres” jest przesadzone, tak samo jak awansowanie osób wypowiadających się w tym znakomitym, w swej koncepcji unikalnym filmie do rangi arystokratów… Odpowiem tak: wszak w owej notatce określenie „traitres et aristos” użyte jest w CUDZYSŁOWIE!! Choć w okresie PRL ostro zwalczałem tak bardzo „proreżimowe” postawy Adzia i Dominika, to jednak wbrew temu co uważali niektórzy polscy patrioci – nigdy nie określałem ich mianem zdrajców. A po wyzwoleniu Polski w roku 1989 w imię pojednania i jednoczenia rodaków w służbie niepodległej RP wyciągnąłem do Adzia i pewnej liczby innych, wielce przyjazną dłoń!! Naturalnie świetnie wiedziałem, że te me hasła pojednania, że ma pojednawcza działalność, np. w powołanym do życia przeze mnie i przez Huberta Kaczmarskiego łacinistę z UKSW klubie im. Giorgio La Piry – jest nieraz przez wybitnych rodaków, w tym przez mego przyjaciela Bronka Wildsteina, ostro KRYTYKOWANA!!!

Co do określenia „arystokraci”, to w filmie występuje autentyczna polska arystokratka, Anna z Reyów Potocka – autorka bardzo ciekawej książki „Przez góry, doliny. Wspomnienia” (Wyd. LTW 2011). Dzierżykraj Morawscy – jak kiedyś zabawnie powiedział znany z ciętego języka, żartobliwie zwany „papieżem” przez  ewne grono naszych paryżan – słynny genealog Szymon Konarski – „kręcą się na obrzeżach Polski arystokratycznej”. Horodyńscy to ta sama kategoria… Inni woleli bardziej klasyczne określenie „bene nati et possessionati”, czy też „karmazyny”. Co do Adzia Morawskiego, to był on – jak wiadomo – wnukiem księcia regenta Zdzisława Lubomirskiego. Jak z kolei stwierdza genealog Sławomir Leitgeber, uczeń profesora Włodzimierza Dworaczka, w książce pt.: „Morawscy herbu Nałęcz. 600 lat dziejów rodziny” (Poznań 1997): „Morawscy to jedna z najstarszych wielkopolskich rodzin ziemiańskich o rodowodzie sięgającym końca XIV wieku”. Gdy idzie o mnie, to mianem zdegenerowanego arystokraty, zdrajcy i zboczeńca, itd., itd !!!! jak dobrze wiadomo, określali mnie przez długie lata niektórzy „ludzie PRL-u i przyjaciele PRLu”… Nie mam im tego za złe: takie wówczas były metody walki politycznej – jak mawiał Józio Czapski, metody wywodzące się z klasycznego sposobu niszczenia przeciwnika, opracowanego już niegdyś przez speców carskiej Ochrany. Zaznaczę też, że we Francji nigdy „nie zgrywałem” arystokraty, oraz nigdy też przed nazwiskiem nie stawiałem partykuły de…, co robią niektórzy rodacy (zdaniem mego ojca, u ludzi z dawnego zaboru pruskiego, takich jak np ambasador Alfred de Chłapowski – rodziło się to z faktu, że niegdyś królestwo pruskie uparcie narzucało polskiej szlachcie używanie partykuły von…).

Ale pora bym zajął się tym, tak dla przyszłości Europy ważnym faktem, jakim jest zwycięstwo w greckich wyborach bardzo lewicowej partii Syriza. Z miejsca stwierdzę, że w mym pojęciu fakt ten jest wynikiem zbyt długo błędnej polityki ekonomicznej kierownictwa Unii (ostatnio o niebo mądrzejszy od rządzących Unią brukselskich biurokratów Mario Draghi, prezes Europejskiego Banku Centralnego, pchnął politykę finansową na właściwy tor, ale obawiam się, że nastąpiło to nieco za późno).

Jasne chyba, że kierownictwo Unii  nie dostrzegało w porę EFEKTÓW tego, że zbyt długo nie podejmowano posunięć, zmierzających do nakręcenia europejskiej koniunktury, że nie wszczęto działań i wielkich robót idących w kierunku rzeczywistej modernizacji infrastruktur… Także i w Polsce niestety nie brano do końca pod uwagę TEZ O NIEUNIKNIONYCH FATALNYCH SKUTKACH POLITYCZNYCH ZASTOJU. Tak, owa dezorientacja (i mocno usadowione w umysłach wielu Europejczyków pytania: dlaczego jest tak źle, podczas gdy miało być tak dobrze? oraz – czy wszystko to nie  wina „Brukseli”, czyli biurokratycznego kierownictwa Unii?) – może w krajach Europy przynieść w najbliższych latach niesamowite wyborcze niespodzianki. Nihil novi sub sole… Nieco – mocno podkreślam – nieco zbliżoną sytuację wytworzył wielki kryzys końca lat dwudziestych i początku trzydziestych ubiegłego stulecia.

W ten wtorek rano nastroje tutejsze dobrze odzwierciedla lewicujący dziennik „Liberation”, który na pierwszej stronie, w czołowym tytule jasno stawia pytanie, czy Grecja teraz nie wystrychnie Europy na dudka!! To pismo, podobnie jak i inne tutejsze środki masowego przekazu dobrze widzi, że sprawa – tak ważna dla krajów Unii – spłaty greckich długów, znalazła się teraz pod znakiem zapytania… Ale dopiero w nadchodzących, najbliższych dniach dokładniej ujawni się linia postępowania w tej sprawie nowego rządu Grecji…